Gentleman! mogli by zareklamować swój drugi album podobnie jak Karol Schwarz All Stars – płyta na którą nikt nie czekał. Bo po ich debiutanckiej płycie już niemal od kilkunastu miesięcy słuch o tym zespole zaginął. I nagle przypomnieli o sobie drugim wydawnictwem „Cinco de Mayo”. Zasadniczej rewolucji tu nie ma – zespół znów lawiruje wokół przebojowych i chwytliwych indie-rockowych kawałków, łatwo przyswajalnych i gładkich, przyjemnych dla ucha aniżeli bardziej poszukujących i próbujących coś nowego dodać. Gentlemani raczej podążają utartymi ścieżkami wyznaczonymi przez Interpol, Arctic Monkeys czy rodzime Myslovitz. Problem jest taki, że singiel – tytułowy utwór – jest tak dobry, że przysłania całą resztę kompozycji. Gdyby tylko ta płyta ukazała się latem, mielibyśmy radiowy przebój, który od razu gościłby na niejednej radiowej plejliście. Z łatwością wpada w ucho, ma ciekawy tekst i nawet nie najgorszy klip. Ale jest zima, a reszta płyty pozostawia wiele do życzenia, wystarczy mocniej się w nią zagłębić, żeby natknąć się na zestaw muzycznych koszmarków. Muzycznie, mimo że mało tutaj nowatorskich pomysłów (plusem jest z pewnością produkcja Krystiana Wołowskiego z Dick4Dick), nie jest najgorzej. Dżentelmeni mają pomysły na melodie, proste piosenkowe struktury, które są chwytliwe, lekkie i ciekawe – czasem wplatają w nie elementy elektroniki, raczej po omacku niż z pełniejszą wizją. Ale tekstowo za dużo tutaj banalnych, czasem wręcz częstochowskich rymów, które psują całkowicie odbiór tej płyty: „Zamknięci szczelnie w aucie/czekaliśmy na definitywne starcie” albo „Mam taki obiektyw, że/ogniskową zawsze złapie cię/zamknie w kadrze twoją duszę/i cyfrowo ją uduszę” by podać tylko kilka. Takie liryki nie wysuną Gentlemana na chociażby drugoligową pozycję, ale zamkają gdzieś w okolicach grafomańskich wybryków Kombajnu do Zbierania Kur po Wioskach. Mamy więc podręcznikowy przykład płyty jednego hitu. Niestety.

[Jakub Knera]