Na „Liebestod” dominuje mrok i podskórne zniszczenie, które dobrze zdaje się oddawać obraz Marcina Zawickiego na okładce płyty. Wesołowski stworzył kompozycje ciężkie, duszne, często o iście pogrzebowym nastroju, mimo że zbudowane na kanwach prostych, powtarzalnych form. Repetetywność tego materiału pozornie może wpływać na jego prostszy odbiór, ale w wielu momentach jest dokładnie przeciwnie – powtórzenia zdają się nie mieć końca, dochodzą do nich kolejne partie instrumentów, a całość zdaje się przybierać kształt bardzo ponurej refleksji. Wesołowski opiera swoje utwory na brzmieniu instrumentów smyczkowych, dętych i fortepianu, ale próbuje uformować swój własny język, w którym elementy muzyki postklasycznej łączą się ze współczesnymi brzmieniami, śladami nagrań terenowych bądź noise’owymi przełamaniami, które wzmacniają dramaturgię tego materiału. Minimalistyczne zapędy muzyka czasem zbyt mocno lokują „Liebestod” w okolicach muzyki filmowej, chociaż inna sprawa, że nie są to słodkie i radosne melodie. Muzyk świadomie generuje mroczny obraz, czasem zbyt mało różnorodny i przez to zapętlający się zarówno w formie jak i w treści – dzięki takim momentom jak „Route” czy „Tacet” – pozornie odmiennym od wiodącej treści albumu – materiał zyskuje trochę powietrza i treści. Wesołowski konsekwentnie buduje swój język, a i materiał z „Liebestod” nie jest wynikiem sesji tylko zebranym materiałem z kilku ostatnich lat, ukazującym różne wątki twórczości muzyka. To materiał dopracowany i skrupulatnie przemyślany, ale też pokazujący ogromny potencjał jaki w Wesołowskim tkwi i jaki dopiero się rozwija.

[Jakub Knera]