Loco Star złagodzili brzmienie i mimo że zapowiadający album singiel „Artifiction” zwiastował coś diametralnie innego, „Shelter” jest płytą spokojniejszą, bardziej elektroniczną, delikatną, ale też bardziej melancholijną niż poprzednie „Herbs”. Bo kiedy przypomnieć sobie singiel „Steppin” z poprzedniego albumu, to od razu wyraźnie słychać, że najnowszy album to inna bajka.

Poza rozpoczynającym płytę, tytułowym utworem, który zaczyna się mocno połamaną perkusją i kawałkiem „Orla”, który początkowo brzmi jakby sekcja rytmiczna była w nim nieskładnie posklejana lub zacinała się płyta, wszystkie utwory są nagrane w rytmie 4/4. Tak jak pisałem przy okazji „Artifiction”, momentami ma to posmak dokonań spod znaku katalogu niemieckiego Kompakt, ale zespół stawia wyraźnie na żywe brzmienie. Mało tu trąbki Tomka Ziętka, za to o wiele więcej jego wokali, które jako dodatek do głosu Marsiji sprawdzają się świetnie. „Shelter” to muzyka, która się nie narzuca, ale nie określiłbym jej mianem „chillout”, bo jest nijakie i kojarzy się z prostym podkładem do siedzenia na kanapie w klubie. A to wydawnictwo mimo przyjemnego i ciepłego brzmienia, nie ma prostej konstrukcji. Muzycy bawią się długością utworów, aranżacjami, wykorzystywanymi instrumentami i dźwiękami (od wibrafonu, instrumentów smyczkowych po… nagrania gotującej się zupy), pokazując że przyjemna dla ucha elektronika, może być też ambitna, ciekawa i pełna muzycznych wątków. Raz tworzą świetne przebojowe piosenki w sam raz do radia, a kiedy indziej rozbudowane utwory (wspominana „Orla” czy „Shelf”). Fajnie, że w końcu wrócili z nową płytą.

[Jakub Knera]