Ogień i otwarcie na nowe.

Czwartkowy wieczór miał rozbudowany program, warto więc było pojawić się w B90 od samego początku. Na start na scenie zainstalowali się gdynianie z 1926, którzy zagrali koncert trwający nieco ponad pół godziny. Z minuty na minutę brzmieli coraz lepiej, z samego początku sprawiali wrażenie zachowawczych jeśli nie stremowanych. Było bardziej post-rockowo, niż głośno, gitarowo i przestrzennie. Luz wśród muzyków zaczął pojawiać się w drugiej połowie koncertu, co wzmogła energia ich kompozycji, o wiele bardziej żywiołowych niż na początku. Ale właśnie wtedy, w najlepszym momencie, skończyli grać. Szkoda, bo gdyby swoboda pojawiła się od razu, 1926, którzy swoją muzykę najlepiej prezentują na scenie, mogliby wywołać lepsze wrażenie.

Moose the Tramp okazał się kompletnym nieporozumieniem przy takim zestawie artystów. Ustawieniu w line-upie pomiędzy 1926 a Blindead brzmieli niczym bardziej radosne Pearl Jam, a czasem niczym quasi-folkowe wersja słodkich indie-rockowych zespołów. Bardzo ciężko się tego słuchało, a i zespół brzmiał dosyć miałko jak na taki wieczór muzyczny: akustycznie, ckliwie gitarowo, popowo wręcz, co zdecydowanie psuło nastrój wieczoru i mimo nie najgorszej epki, ukazało zespół w nienajlepszym świetle.

Blindead zaczęli grać punktualnie o godz. 21 i zaprezentowali na żywo cały materiał z „Absence” w kolejności takiej jak ta na albumie. „s1” Marek Zieliński i Mateurz Śmierzchalski rozpoczęli od akustycznych gitar, aby potem z utworu na utwór przybierać na ciężarze brzmieniowym. W B90 bardzo dobrze sprawdziła się akustyka – elektronika Bartosza Hervy’ego nie znikała pod gitarami, a bas Matteo Bassoli brzmiał wyraziście, łącząc się z rytmiczną sekcją perkusji Konrada Ciesielskiego. Blindead to zespół bardzo dobry technicznie, prezentujący klasę: kompozycje brzmią na żywo wyraziście, a muzycy za instrumentami radzą sobie doskonale. Cieszy postawa Bassoliego, który nie tylko był wyrazistym punktem programu w warstwie instrumentalnej, ale także wokalnej: razem z Patrykiem Zwolińskim bardzo dobrze uzupełniali swój śpiew, różnicując spektrum brzmieniowe zespołu. Szkoda tylko, że nie było szansy na usłyszenie na żywo gości z płyty – bass klarnet Jerzego Mazzola na scenie z pewnością podbiłby brzmienie „n4”, ale niestety zespół wsparł się jedynie samplami. Na bis zagrali utwory z poprzedniego wydawnictwa, które zabrzmiały równie intensywnie i były bardzo dobrym ukoronowaniem występu. Koncert pokazał jednak muzyków konsekwentnie rozwijających swój muzyczny język, budujących frapujące kompozycje i poszerzających metalowe poletko, z którego się wywodzą, a które robi się dla nich coraz mniejsze, stąd w ich twórczości różne zmiany stylistyczne. Na scenie nie brakowało ognia, dobrego ogrania i umiejętnego budowania klimatu. „Absence” jest tego dobrym przykładem, co uwypuklił i doskonałe podkreślił koncert sekstetu w B90.

Blindead/Moose the Tramp/1926, B90, Gdańsk, 10.10.13.

[Jakub Knera]