Pierwsze trzy minuty utworu „Clouds“ z płyty Sea Vne brzmią nawet całkiem nieźle – pokazują, że mamy do czynienia z rozwiniętymi, art-rockowymi, progresywnymi suitami, w nienajgorszej odsłonie. Niestety, do czasu kiedy pojawia się wokal Mileny Szymańskiej, który z całkiem ciekawego prog-rockowego utworu robi quasi-smooth jazzową, bladą kompozycję. Jej wokal całkowicie tu nie pasuje i zdaje się być wciśnięty na siłę, niepotrzebnie, jakby pod przymusem trzeba było treść kompozycji wypełnić głosem. „Circus“ też zapowiada się interesująco w warstwie muzycznej – gęste syntezatory kontrastują z akustyczną perkusją, nawzajem się uzupełniając, ale znów całość kompletnie rozkłada wokal na końcu, przy organach brzmiących trochę kościelnie. Może i czasami Sea Vine mogłoby brzmieć jak wczesne Archive, ale to raczej życzenie niż stan faktyczny. Kwartet ma w ciekawe pomysły, ale bardzo ciężko przychodzi im ich realizacja. Fascynacje krautrockowymi i artrockowymi kapelami odcisnęły na nich zbyt duże piętno, żeby ze skrawków pomysłów byli w stanie przygotować spójny i przemyślany materiał. „Sea vine“ pokazuje że jest to zespół z pomysłami (najbardziej „Going Anywhere“), które jednak trzeba ubrać w sensowną i bardziej treściwą formę, aby przyniosły ciekawszy rezultat.

[Jakub Knera]