To dosyć stary materiał, bo z pogranicza 2011 i 2012 roku, ale warto o nim przypomnieć, bo o Maćku Nejmanie niewiele pisałem. Na tę płytę tym bardziej warto zwrócić uwagę, bo została wydana przez prężnie rozwijające się wydawnictwo internetowe Few Quiet People.

Nejman wcześniej występował pod szyldem Nejmano, wydając krótki album „Noizoline”, będący osobliwym studium brzmienia gitary elektrycznej, pełnej efektów, pogłosów i zniekształceń. Tym razem muzyk odnalazł się w trochę innej niszy – również o mocno ambientowej estetyce – mglistej i ponurej, swoje kompozycje tworząc w oparciu o taśmy szpulowe. W rezultacie otrzymujemy sześć „miniatur” (dwie z nich mają aż ponad 10 minut) o identycznej narastającej drone’owej strukturze. Trzon wiodą tutaj zniekształcone i gęste kolaże, powtórzenia i zapętlenia, które zlewają się w jedną wielką magmę z dodatkowymi pogłosami i echem na drugim planie. Czasem przypomina to szum, kiedy indziej – przez barwę – shoegazeowe tła. Muzyka staje się czystsza dopiero na końcu, w dwóch najdłuższych utworach, a zwłaszcza w ostatnim, kiedy dodaje do głównego trzonu ledwo wyraźne, rozmyte brzmienie pianina w tle.

Przez szum i zabrudzone dźwięki w wielu miejscach kojarzy mi się to z dokonaniami turntablisty Philipa Jecka, bo przecież i tu muzyka powstaje na analogowym sprzęcie. Przez klimat, Keel Keathley ma o wiele bliżej do zamglonych nagrań spod znaku The Caretaker. Jednak nie kopiuje ani od jednego ani od drugiego, ciekawie operując swoim własnym językiem.

[Jakub Knera]