Wydawałoby się że ponad rok po premierze płyty, ciągle z tym samym materiałem, Enchanted Hunters wiele nowego nie powiedzą. A jednak. Zespół odpuścił całkowicie akustyczne gitary, zamieniając je na elektryczne. I wcale nie stracił na tym uroku, chociaż wydźwięk ich muzyki się zmienił. W przypadku tria i tak najważniejsze są kompozycje, ich zmyślne aranżacje, skondensowane do krótkich, dwu-trzy minutowych form. Ale dzięki elektrycznym gitarom, zyskują one więcej przestrzeni, wielowymiarowości, a także przeobrażeniu ulega ich charakter. Gra Małgorzaty Penkalli na gitarze wzmacnia wydźwięk utworów, a Patryk Zielniewicz swoimi nierzadko zmodyfikowanymi, „wodnymi” akordami dodaje muzyce zespołu niesłychanego, trochę dreampopowego, a trochę ejtisowego posmaku. Dzięki tym elementom kompozycje zespołu doskonale odżywają, co dobrze rokuje na przyszłość i każe wyczekiwać ciekawych, przemyślanych i bogatych brzmieniowo nagrań. Z tymi bądź co bądź współczesnymi brzmieniami świetnie zgrywają się skrzypce Penkalli i flet Magdaleny Gajdzicy. Ta ostatnia robi fenomenalne wrażenie za sprawą swojego niezwykłego (nie od dziś z resztą) wokalu – zarówno kiedy śpiewa sama, wtedy kiedy jej wokal stanowi tło do głosu Penkalli, jak i wtedy gdy zapętla swoje wokalizy. Gęstniejące warstwy jej dźwięku trochę przypomniały wyczyny Björk z okresu płyty „Medulla”, ale w żadnym wypadku nie było to kalkowanie pomysłów. To raczej świetne rozwinięcie formuły wokaliz – szalenie istotnych w przypadku Enchanted Hunters – która jako kolejny czynnik wskazuje, że zespół cały czas się rozwija i pomysłów mu nie brakuje.

PS. Brawa również dla organizatorów za stworzenie ciekawej, kameralnej, ale też niezwykle przytulnej przestrzeni na podwórku CSW Łaźnia. Proste ozdoby, pufy i wanny-kanapy sprawiły, że tego koncertu słuchało się jeszcze lepiej.

Enchanted Hunters, Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk, 9.08.13.

[Jakub Knera]