Przypadek Etamskiego pokazuje specyficzny dobór wykonawców, których opisuję na tej stronie. Bo przecież gdyby nie fakt, że niedawno przeprowadził się do Gdyni, pewnie w ogóle by się tu nie znalazł. Ale na szczęście Trójmiasto może się poszczycić kolejną ciekawą osobą, która tworzy niesamowitą muzykę.

„Lovely Interstellar Trip” od jego poprzedniego solowego albumu dzielą lata świetlne – „Kosmos EP” (do odsłuchu tu etamski.bandcamp.com/album/kosmos-ep) ukazała się w 2009 roku i można powiedzieć, że trochę zapowiadała to, co znalazło się na jego najnowszej płycie. Ale po drodze Etamski uczestniczył w masie kolaboracji – z Konradem Smoleńskim, Salto, Kristen, remiksując Indigo Tree, czy wreszcie coraz bardziej rozwijając działalność w duecie z Piernikowskim. Od czasów „Zabrudzonego Garnituru” stał się więc zdecydowanie bardziej rozpoznawalnym twórcą, a do tego bardziej wszechstronnym i z większą gamą pomysłów. Jego najnowsza płyta to muzyka, snująca się, nienarzucająca, z masą detali i znaczących ornamentów. W zasadzie tylko otwierający płytę „Sateliites” i „Samo(C)” przyjmują prostą do odczytania, rytmiczną strukturę. Poza nimi, Etamski stawia na barwy, dźwiękowe plamy, zgrzyty, szumy, dodatkowe brzmienia instrumentów (świetna gitara Łukasza Rychlickiego w finale) albo wokalizy zaproszonych gości.

Ta muzyka lewituje, trwa w zawieszeniu, z jednej strony jak międzygwiezdna wycieczka gdzieś na kosmicznej stacji, a z drugiej jako wewnętrzna, introwertryczna wycieczka, którą możemy odbyć się w głębi głowy, leżąc na kanapie i gapiąc się w ciemne niebo nocą za oknem. Mniej cierpliwi mogliby spuentować, że to muzyka tła, ale to nieprawda – ciężko jest słuchać tych siedmiu utworów, wykorzystując je jako mebel. Ich drobiazgowość wciąga i w formie spiętej, zamkniętej opowieści bardzo mocno przyciąga uwagę, robiąc to w nietypowy, ale i frapujący sposób (w trochę podobny robi to może How How), czego mi zarówno w Trójmieście jak i w całej Polsce bardzo brakuje.

[Jakub Knera]