Sporo czasu minęło od momentu, kiedy ten album „został wydany”, a faktycznie się ukazał. „Shaman” to zapis sesji piątki muzyków (Gonzalez i Mazolewski + Duda, Rogiewicz i Pospieszalski), która obyła się w listopadzie 2010 roku, podczas pierwszej wizyty Amerykanina w Polsce. Stąd ten materiał nie ma już pierwszej świeżości, co słychać w otwierającej płytę „Suite” z motywem „Newcomer”, utworu wymęczonego już chyba na wszystkie możliwe sposoby przez kwintet Wojtka Mazolewskiego. Ale to na całe szczęście tylko wstęp, potem dzieje się o wiele więcej. Album składa się z sześciu kompozycji, które łącznie mają trzech autorów – dwie stworzył Gonzalez, dwie Mazolewski, a dwie Krzysztof Komeda, dla którego ta płyta po części jest ukłonem. Na „Shamanie” odbija się jak w lustrze wibrujący, delikatny i nastrojowy polski jazz rodem z lad 60. Zawodząca trąbka Gonzaleza wysuwa się najczęściej na pierwszy plan, a brzmi najlepiej w połączeniu z fortepianem Joanny Dudy (środek utworu „Sztandar”). Kompozycje wszystkich twórców wzajemnie się uzupełniają – bardzo ułożone utwory gdańskiego basisty przeplatają się z tymi rozstrojonymi, szalonymi kawałkami Amerykanina, a ich brzmienie podkreśla autorskie, osobliwe spojrzenie na dorobek Komedy. Paradoksalnie najciekawsze kompozycje to właśnie te Gonzaleza – dzieje się w nich najwięcej, są najbardziej żywe, a także one najpełniej są wypełnione zwrotami akcji i swego rodzaju muzyczną chropowatością. Połamany i zakręcony „The Matter at Hand” świetnie kontrastuje z harmonijnym i ułożonym „Hymn for Julius Hemphill”. W tym drugim wspaniały dialog trębacza z Markiem Pospieszalskim ukazuje spokój i precyzyjny nacisk na detal, a także selektywność materiału. Gonzalez przez to wydaje się być najmocniejszym punktem tego programu – podobne wrażenie miałem podczas gry kwintetu (w nieco zmienionym składzie) w Sopocie – Gonzalez mimo wieku, sprawia wrażenie młodzieniaszka, żartownisia, najbardziej wyluzowanego z całej piątki. Tworzy wokół siebie swoista magię, trochę czaruje i ten pierwiastek na tym albumie jest wyczuwalny najmocniej.

Niestety nigdzie w internecie nie udało mi się znaleźć jakiegokolwiek utworu promującego to wydawnictwo.

[Jakub Knera]