Popsysze nawet do burgera potrafią zagrać porywająco i wciągająco.

Kiedyś, w jednym z wywiadów Michał Piotrowski z grupy Towary Zastępcze powiedział mi, że chciałby grać tak jak zespół Popsysze. Po sobotnim koncercie w Casino Diner z powodzeniem można stwierdzić, że co drugi zespół chciałby grać oni. Popsysze prezentują klasyczny rock’n’roll w bardzo piosenkowej formie. Nie tworzą skomplikowanych aranżacji, zazwyczaj bazują na strukturze zwrotka-refren-zwrotka-refren, ale rzadko od którego zespołu emanuje na scenie taka lekkość i swoboda wykonywania kompozycji. Gdańskie trio gra w sposób zwarty, przemyślany i są w pełni skoncentrowani, ale widać że pojawienie się na scenie (w tym przypadku między stolikami) nie wpływa na nich stresująco, ale swobodnie i na luzie obsługują swoje instrumenty.

Sobotni koncert był mieszanką nowych i starych utworów. Jarek Marciszewski bardzo dobrze radzi sobie śpiewając zarówno po angielsku jak i polsku, chociaż w rodzimym języku rażą czasem akcenty przy rymach, momentami trochę częstochowskich. Sekcja rytmiczna Świątek-Draczyński pracuje sprawnie, wyznaczając stabilny i pewny rytm. Nowe kompozycje brzmią interesująco – zespół nie tylko ma ucho do zwiewnych i wpadających w ucho utworów, którym nie tak daleko do The White Stripes czy czasem do The Whitest Boy Alive, ale nadając im otwartą formułę wielokrotnie rozpędza się na scenie, szalejąc i improwizując. Te momenty najlepiej pokazują potencjał Popsyszy i każą z niecierpliwością wyczekiwać drugiej płyty. Nie mam wątpliwości, że najlepiej byłoby nagrać ją na przysłowiową „setkę”, bo Popsysze to przede wszystkim zespół, który objawia się najlepiej na żywo, w swojej spontaniczności. Po Ampacity wśród lokalnych kapel to najlepszy zespół koncertowy, a i w skali kraju plasuje się bardzo wysoko. Udowodnili to na Spacefest grając z Damo Suzuki, na Nasiono Sunrise i teraz w Casino Diner.

Popsysze, Casino Diner, Gdańsk, 13.07.13.

[Jakub Knera]