Muzyka z potrzeby chwili czy wyrachowania? O filmie „Miłość” Filipa Dzierżawskiego.

Okres ostatnich pięciu lat to nieustanne pasmo reaktywacji zespołów, które swój złoty okres miały w latach 90. Nie ma się co oszukiwać, że zdecydowana większość wielkich „come backów” jest motywowana chęcią zysku, co widać tym bardziej kiedy kapele koncertują we wszystkich krajach i na festiwalach, odgrywając swoje znane przeboje sprzed kilkunastu lat. Owszem perspektywa zmienia się, jeśli zespół ma w głowie nowy materiał, wraca bo chce powiedzieć coś nowego, przez co jego powrót wydaje się bardziej uzasadniony. Ale to zdarza się rzadko kiedy.

Gdy dowiedziałem się o „reaktywacji” zespołu Miłość, odebrałem ją jako działanie na siłę, sztuczne, nie wiadomo komu do końca potrzebne. Koncert na Off Festivalu w 2009 roku tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu. Nie był to w zasadzie występ Miłości, bo strasznie kiepskim posunięciem był udział w nim tylko dwóch muzyków z oryginalnego składu z czwórką pozostałych instrumentalistów. Można tak grać, ale może pod inną nazwą?

Pretekstem do wspomnianego koncertu był pomysł Tymona Tymańskiego aby stworzyć film, w zamyśle pewnie pomnik trójmiejskiej kapeli. Poza nim w jej skład wchodził Mikołaj Trzaska, Leszek Możdżer, Maciej Sikała i nieżyjący już Jacek Olter. Tymański chciał za pomocą filmu uchwycić powrót dawnych przyjaciół, reaktywować zespół, „zagrać dwutygodniową trasę koncertową” jak sam mówi, ale de facto nic z tego mu się nie udało. Rejestracji całego tego procesu podjął się Filip Dzierżawski w filmie dokumentalnym „Miłość”. Jemu, dzięki temu obrazowi, udało się znacznie więcej.

Dzierżawski nie stawia pomnika, nie wychwala zespołu, jego wpływu na polską scenę yassową, jazzową i alternatywną. Z urywków archiwalnych filmów opowiada o tym czym Miłość była – związkiem kilku osób, szaleńców, którzy chcieli ze sobą grać, buntować się przeciwko jazzowi, wychwalanemu przez „Jazz Forum” i zastanym konwenansom. Ale to zaledwie urywek treści filmu, bowiem ważniejsze jest w nim to, co dzieje się z muzykami teraz.

Tymański zaprasza Możdżera, Sikałę, Trzaskę i Kubę Staruszkiewicza do jednej z sal w Gdańsku, proponując im aby wspólnie zaczęli razem grać, tak samo jak kilkanaście lat temu. Napięcie pojawia się już w pierwszych minutach, przede wszystkim w osobie Trzaski, który w Miłości rozpoczął swoją przygodę z muzyką, wtedy kiedy de facto na saksofonie w ogóle nie umiał grać. Był w innym miejscu niż ówczesny zespół, teraz jest podobnie – zmierza w zupełnie innym kierunku, skręcił w stronę free-jazzu, wybrał najbardziej radykalną drogę spośród wszystkich kolegów z zespołu. Z jednej strony odżywają w nim dawne wspomnienia, z drugiej nie czuje zapału do wspólnej gry, a z trzeciej po prostu mu to nie odpowiada – najzwyczajniej w świecie nie widzi sensu w „odgrzewaniu kotletów”.

Świetną pracę wykonał operator Andrzej Wojciechowski i montażysta Wojciech Rawecki Jr, którzy skrupulatnie oddali wymianę nastrojów wśród muzyków. Zbliżenia na twarze i spojrzenia: spokojnie grającego Sikałę, Tymańskiego, który cieszy się że zaraz „wszystko może być tak jak kiedyś”, zdezorientowanego i niechętnego Trzaskę czy Możdżera, który nadaje rytm, a jednocześnie krzywi się na free-jazzowe eskapady kolegi, o których mówi, że ich nie lubił, gdy grali razem jako Miłość.

Dzierżawski pokazuje narastający konflikt – Tymański niczym dobry wujek lub właściciel cyrku, zachęca wszystkich w niby przyjacielskim tonie „ej, chłopaki, zróbmy to, zagrajmy, będzie fajnie”, za to Trzaska z każdą kolejną minutą filmu jest ku temu coraz bardziej niechętny. Ten konflikt lub spięcie jest widoczne w filmie najbardziej. Free-jazzowy saksofonista wspomina jaką traumą był moment kiedy Tymański wyrzucił go z zespołu. Z jednej strony nie chce do niego wracać, bo obecnie interesuje go inna muzyka, ale z drugiej źle się z tym czuje, chce grać po swojemu, nie pociąga go sztuczne jamowanie.

Pełno jest tutaj ciekawych, wyjętych z przeszłości wątków. Wzruszający jest moment kiedy Sikała wspomina jak chodził z Jackiem Olterem po Wrzeszczu kupować kurczaki; wrażenie robi Tymański wspominający przerażającą sytuację, kiedy perkusistę trzeba było zawieźć do szpitala dla psychicznie chorych. Obraz tych postaci jest podbudowany tym, co robią dzisiaj – pedagog Sikała w jednej ze scen pokazuje uczniowi jak lepiej grać na saksofonie, a Tymański ćwiczy tai-chi na jednym z trójmiejskich trawników. Każdy z muzyków wybrał własną drogę i jest w innym miejscu.

Wbrew pozorom główny wątek filmu nie rozgrywa się pomiędzy Trzaską a Tymańskim, o wiele ciekawszy jest ten na linii Trzaska-Możdżer, wydaje mi się nawet że ten ostatni jest tu najciekawszym bohaterem. Obaj znajdują się na odmiennych biegunach. Trzaska gra w małych klubach muzykę niełatwą, awangardową, mogłoby się wydawać że zepchniętą na margines, nie zawsze opłacalną, ale czuje i wie, że właśnie coś takiego chce robić: to zapewnia mu wolność, ciągłe trwanie i nieoczekiwane wrażenia. „Chciałbym grać tak, aby nie wiedzieć co wydarzy się za chwilę, jak w życiu” mówi. Możdżer gra muzykę łatwiej przyswajalną, w wielkich salach koncertowych, przyjemniejszą, jest bardziej popularny, zdecydowanie więcej zarabia (wybitna jest scena, kiedy mówi do zapatrzonego w forsę Tymańskiego: „chyba nie widziałeś wielkich pieniędzy”), ale jednocześnie odczuwa pewien brak, pustkę. Mówi o estetyce błędu, tego że chciałby poszukać w komponowaniu czegoś nowego, świeżego, spontanicznego. Wspomina wypowiedź Davida Gilmoura, który mówi, że chciałby być całkowicie nieznany, bo wtedy mógłby robić to na co ma ochotę. Możdżer jest już ikoną polskiego jazzu, ale wydaje się go to trochę uwierać, chciałby otworzyć się na nowe muzyczne doznania. Zaskoczyć samego siebie.

Koncert Miłości na Offie nie dochodzi do skutku w planowanym składzie. Trzaska wycofuje się, sprawia wrażenie obrażalskiego, oskarża muzyków o „japonki i balejaż”, w których zatracili muzykę na rzecz poklasku i brylowania w mediach. Czy zazdrości słynnemu pianiście? A może uderza go tak bardzo różnica światów „muzycznych”, w których obcują? Możdżer, „wykiwany” przez Tymańskiego, zostaje sam na polu bitwy, ponieważ Sikała w ostatnim momencie wycofuje się z występu (czy intencjonalnie czy nie – tego nie wiadomo). Na dodatek Tymański kompromituje się w jednej z ostatnich scen mówiąc że „on wcale tej reaktywacji nie chciał”, a pogrąża się całkowicie, kiedy wspomina, że na festiwalu oferują „niezłą kasę”. Po co więc mu to wszystko było? Wydaje się że jako inicjator najwięcej w całym tym przedsięwzięciu stracił.

Każdy z muzyków dąży do czegoś innego i ma odmienne pragnienia: Sikała uczy swoich podopiecznych, Tymański chciałby powrócić z superskładem, mieć w świecie muzyki taką pozycję jak kiedyś, Trzaska czuje żal do kolegów za to co zrobili, a z drugiej strony chciałby być bardziej doceniony za swoją niełatwą muzykę; Możdżer chciałby coś zmienić, wyjść poza rolę w której obecnie siedzi. Dzierżawski świetnie to pokazuje. Nie podaje gotowych odpowiedzi, nic nie rozstrzyga: to zostawia widzowi i samym muzykom. Każdy z osobna musi ocenić z kim sympatyzuje, kto ma rację, kto po rozpadzie Miłości wybrał najlepiej. Po tym filmie wszystkie podziały i definicje sukcesu czy powodzenia diametralnie zmieniają swoje znaczenie. Kto gra muzykę dla frajdy, kto z przyzwyczajenia, kto dla sławy? To w jak świetny sposób „Miłość” Dzierżawskiego to obrazuje, jest największym sukcesem tego filmu.

Film „Miłość” w najbliższym czasie będzie można zobaczyć: w Sopocie w Mewie Towarzyskiej 14 lipca o godz. 19, w Multikinie w ramach Sopot Film Festivalu 19 lipca o godz. 21:15 oraz w Gdańsku w Klubie Żak od 9 do 22 sierpnia.

[Jakub Knera]