Ciekawa polska muzyka w fajnej przestrzeni brzeźnieńskiego mola i plaży.

Tydzień temu na łamach PopUp pisałem o sile festiwalu, prezentującego wyłącznie polską muzykę. Tak jak LDZ Music Festival, Fląder Festiwal również pokazuje różnorodność polskich wykonawców, a często także ich oryginalność. Może w trochę bardziej masowy i festynowy sposób (w końcu plener plażowy do tego zachęca) i w mniejszym stopniu niż LDZ stawiając na odkrywczość, ale w niemniej ciekawej formie.

Fląder działa już od 10 lat – ciągle przez ten okres nie może przebić się do szerszej świadomości i raczej jest istotnym wydarzeniem tylko dla lokalnej społeczności. Dlaczego? Ciężko dociec, może właśnie ze względu na koncentrowanie się raczej na rockowych kapelach, czasem mało odkrywczych (masa zespołów oscyluje wokół punka), a może ze względu na promocję nastawioną przede wszystkim na Trójmiasto.

Niemniej jednak Piotr Łata Łatyszew wykonuje fantastyczną robotę – wyszukuje składy, sprawdza jak wypadają na koncertach, a potem zaprasza je na festiwal. Dwie zróżnicowane sceny wpływają na program festiwalu – kiedy na plaży koncertują bardziej rockowe kapele, przy Molo grają zespoły, których kompozycje wymagają większego skupienia. Tak więc przy brzegu morza było punkowe darcie mordy – nieźle zagrał Skowyt czy TZN Xenna – oba brzmiały brudno i bardzo garażowo. Okazało się, że Zespół Gówno – który jakby nie patrzeć z estetyki punkowej ironizuje – bez problemu im dorównał. Ba, ta kapela brzmiała nawet ciężeJ, bardziej metalowo i na plażowej scenie sprawdziła się świetnie.

Fląder punktualnie startuje z wszystkimi koncertami, dlatego spóźniłem się na koncert Izes, czego najbardziej żałuję. Bardzo dobrze wypadli C4030, którzy zbyt dużo śpiewali tekstów nie swojego autorstwa (Baczyński, Miłosz), ale pokazali, że na żywo świetnie radzą sobie z graniem i obejściem scenicznym. Romek Puchowski wystąpił solo, ale wypadł rewelacyjnie. Śpiewa i gra mocno i potężnie, a na dodatek widać, że jest scenicznym zwierzęciem. W końcu mało kto potrafi w trakcie koncertu wyłączyć wszystkie efekty gitarowe, zagrać acapellaa, wychodząc przed scenę wśród ludzi, a potem jeszcze wytłumaczyć akustykowi, że to nie był błąd i wszystko zostało wyłączone jak najbardziej celowo. W sobotę bardzo dobry set zagrał Stendek, który zdecydowanie rozwija się z koncertu na koncert, będąc już o kilka punktów dalej niż na płycie „Touch” z początku tego roku. Mocnym zawodem był natomiast Władysław Komendarek – mimikę na czas występów opanował perfekcyjnie, ale było widać, że raczej był to pokaz aktorski, niż rzeczywiste przeżywanie muzyki. Na dodatek jego kompozycje brzmiały strasznie staroświecko. Rozumiem czerpanie z syntezatorowej elektroniki lat 80. (w końcu współtworzył Exodus), ale Komendarek sprawiał wrażenie jakby zatrzymał się w czasie 30 lat temu. Kiczowate wokalizy tylko pogłębiły to przekonanie. I mimo, że przy jego występie najwięcej ludzi zgromadziło się przy scenie, okazało się że „legenda” boleśnie zawiodła swoim setem, przynajmniej w pierwszej połowie koncertu, na której byłem.

Minusem Flądra jest fakt, że to impreza bezpłatna – wiadomo nie od dziś jak takowe wpływają na rynek koncertowy. Po co ludzie mają płacić, skoro masa kapel gra za darmo. Nie przekonuje mnie opcja, że festiwal jest dotowany z publicznych pieniędzy. nawet 5 zł jest w stanie wywołać większy szacunek u słuchacza. Ale pomimo tego Fląder to ciekawe doświadczenie i cieszę się, że mamy w Trójmieście taką imprezę. Polscy wykonawcy znów udowadniają, że warto ich oglądać, a widownia pokazuje, że wciąż chce ich słuchać.

Dodatkowo gratulacje za streaming koncertów i ich rejestrację, dzięki czemu można je obejrzeć tutaj.

Fląder Festiwal, Brzeźno Plaża/Molo, 14-15.06.13.

[Jakub Knera]