Jestem zachwycony tegoroczną kolaboracją Joanny Dudy i Jana Młynarskiego jako J=J. Niemal w tym samym momencie młoda pianistka wydała solową płytę, przekornie zatytułowaną „The best of”, która nie tylko sugeruje ale tez wskazuje, co się na niej znajdzie. Duda jest bardzo wszechstronna – gra w wielu formacjach jazzowych, świetnie porusza się po pianistycznej klasyce (w końcu gra tu nawet Ravela) i z zapałem eksploruje zakątki elektroniki. Potrafi grać prosto skonstruowane kompozycje, jak i te bardziej eksperymentalne, łączące ambient z elektroakustyką. Na swoim debiucie ukazuje wszystkie te odsłony twórczości, lawirując między nimi, tworząc ekspresyjne przejścia i budując barwną mozaikę wpływów i inspiracji. Duda już we wstępie puszcza do słuchaczy oko i mówi, że czeka ich loteria. Potem przechodzi przez masę gatunków muzycznych, ukazując swoją wszechstronność i erudycję, ale mało tu próby budowania własnego języka i stylu. Wielowątkowość jej twórczości jest godna pochwały, jednak pianistka nie robi z muzyką po której się porusza nic więcej, nie krystalizuje bądź puentuje swojej wizji muzycznej i języka, którym przemawia. „The best Of” jest trochę jak archiwalny zbiór nagrań, zebranych z różnych okresów, w różnych formach i stylistykach. Postawione razem, dają ciekawy obraz, ale w gruncie rzeczy niewiele mówią o artystce. Duda w iście postmodernistycznym stylu tworzy mozaikę brzmień, która jest zbieraniną odłamków, razem niekoniecznie dobrze brzmiących i niewiele mówiących. Bo tak naprawdę nie wiadomo jaki jest jej język – jajcarski, wszechstronny, eklektyczny? pewnie każde po kolei, ale co to tak naprawdę znaczy? „The Best Of” na to pytanie nie odpowiada.

[Jakub Knera]