Chociaż sugerowałbym Bartoszowi Borowskiemu zwolnienie tempa przy wydawaniu płyt na których gra – ponieważ przy tak szybkiej produkcji szybko może popaść w niemoc twórczą i wyczerpać wenę – to jego album nagrany w duecie z Michałem Miegoniem z Kiev Office jest zaskakująco dobry. To szalenie prosta płyta oparta na zapętleniach gitar, wygrywaniu wodno brzmiących melodii i dodawaniu do nich kolejnych, transowych zagrań. O tym, że Borowski ma takie akordy w małym palcu pokazał już na płycie 1926. Tutaj rozwija swoje fascynacje w kierunku ambientowych, bardziej ospałych struktur, będących w zasadzie muzycznymi impresjami. Atmosferą w wielu miejscach nawiązuje do kosmiche musik, czasem do mathrockowych i psychodelicznych dokonań Dustina Wonga, uzupełnionych o elektroniczne brzmienia Miegonia, bardziej w formie ornamentów. Całość zachowuje bardzo spójną formę i przez to zyskuje na atrakcyjności – nie nuży, a wciąga i mimo prostoty oraz spontaniczności, płyta nie razi banałem, a słucha się jej z niekłamaną przyjemnością. Całość podbija wodny wątek przewijający się w tytułach utworów – mi podoba się on o wiele bardziej niż etymologia nazwy kapeli 1926. Materiał z „Jellyfishes Diary” z powodzeniem można byłoby wykorzystać jako ścieżkę dźwiękową to jakiegoś morskiego lub podwodnego filmu i to także jego zaleta. Wyobrażam sobie wręcz sceny nurkowania z „Wielkiego Błękitu” z melodiami z tego krążka.

[Jakub Knera]