Kiedy w 2007 roku Mikołaj Trzaska, Raphael Rogiński i Macio Moretti pod szyldem Shofar wydali pierwszą płytę, jakby podskórnie sprowokowali w polskiej muzyce wypływ fali zespołów łączących w swojej twórczości muzykę jazzową i improwizowaną z wpływami tradycyjnych melodii żydowskich. Przyczynkiem do albumu był znaleziony przez Rogińskiego zbiór pieśni chasydzkich Mojsieja Jakowlewicza, jednak ideą zespołu nie było ich odgrywanie, ale nawiązywanie, inspirowanie się i ich swobodna interpretacja. „Shofar” stało się wentylem do budowania nowego nurtu w polskiej muzyce (udokumentowanego w pewnym stopniu na składance „Mizrach”, będącej pokłosiem warszawskiego festiwalu o tej samej nazwie), do tej pory obecnego na świecie chociażby dzięki działalności Tzadik Records, ale nad Wisłą mówiącego własnym językiem, poszukującego i otwartego. Shofar łączył wpływy trzech niezwykłych osobowości, wywodzących się z odmiennych tradycji. Trzaska, Rogiński i Moretti bazując na religijnych pieśniach – nigunach i frejlaksach – czerpią z lokalnych wzorców, zostawiając sobie spore pole do improwizacji.

„Ha-Huncvot” przeleżał w z 5 lat i teraz pretekstem aby go wydać, w pewnym stopniu była amerykańska trasa koncertowa zespołu. Dlatego obecnie tę płytę należy przede wszystkim traktować jako dokumentację pewnego stadium zespołu. Na jedenaście zawartych na płycie utworów, jedynie trzy są interpretacjami pieśni chasydzkich, ale zespół umiejętnie i stopniowo buduje spójną narracyjnie całość, tworząc zróżnicowane wariacje w obrębie kompozycji. Na pierwszy plan wysuwa się Rogiński, najbardziej charakterystyczny element tria. Jego gitara jest niespokojna, muzyk tka skrupulatnie melodie, zawodząc nostalgicznie, ale bardzo wymownie. Gitara Rogińskiego brzmi jak muzyczna mantra – jest wibrująca, wyrazista i ostra, a jednocześnie przyjemnie brzmiąca. Jego grę uzupełnia Trzaska, który na saksofonie świetnie dialoguje, czasem w bardziej ułożony sposób, wręcz wyciszony, ale nie szczędząc miejsca na rozszalałe wymiany myśli. Gdański muzyk wydaje się na jego tle bardziej stonowany, gra w sposób bardziej wyciszony niż ten do których zdążył przyzwyczaić – kontemplacyjnie, a jednocześnie nie zamykając się w sztywnych ramach kompozycji. Gra raczej długie nuty niż krótkie urywane i rozszalałe, chociaż zdarzają się takie momenty jak „Eat You Tomorrow” gdzie wzbija się powoli na inne rejestry, razem z gitarą Rogińskiego. Z drugiej strony pojawiają się takie przerywniki jak otwarcie „You + Cookies = Happiness” z saksofonowym krzykiem na wstępie. To jak Shofar interpretuje tradycyjne melodie, świetnie słychać w kompozycji „Hasidic melody III”, która wyłania się z tlących się instrumentów, potem przyjmujących bardziej zwartą piosenkową formę z powtarzalną melodią, a na końcu ulegając rozszczepieniu i eksplozji.

Wydaje mi się, jednak, że „Ha-Huncvot” jak na to trio jest za bardzo ułożony. Na taką ocenę z pewnością wpływa fakt daty tego materiału, ale także to jak zespół obecnie prezentuje się na koncertach – grając bardziej ekspresywnie, intuicyjnie i porywczo, a przede wszystkim otwierając większe pole do popisu Macia Morettiego na perkusji, który na tej płycie pozostaje trochę w cieniu kolegów. „Ha-Huncvot” brzmi świetnie, jednak obecnie zespół zdecydowanie dalej rozwinął swój język, co najlepiej uwydatnia się na koncertach. Dlatego ostatnie pięć lat czekania na drugą płytę, grupa powinna nagrodzić z nawiązką, wydając płytę live. I nie ma co czekać, niech to najlepiej nastąpi jeszcze w tym roku.

[Jakub Knera]