„Namaste” jest płytą ciężką. Niczym Wieloryb, wielkie oceaniczne zwierze, uderza od pierwszych sekund nieposkromionymi bitami, które sprawiają, że rytmika kompozycji szaleńczo pędzi na złamanie karku. Do tego nachodzą gęste ściany dźwięku, które wypełniają brzmienie kolejnych kawałków do granic. Po kilku utworach może być naprawdę niełatwo przebić się dalej, ale w tym szaleństwie jest metoda. Wieloryb rzecz jasna ucieka od melodii, do tego można już było przywyknąć wcześniej. Bardziej liczą się tu faktury, modulacja i modyfikacja dźwięku, zniekształcone, zabrudzone brzmienia i industrialne łopoczące uderzenia. Wielowarstwowość kompozycji ujawnia się zwłaszcza w pierwszej części płyty, kiedy na pierwszy plan wysuwają się dalekowschodnie wokalizy, wybijające się na tle industrialnych, metalicznych i technicznych brzmień. Wszystko zlewa się tu w wielką noise’ową magmę, a pompująca rytmika w stylu goa trance przywołuje na myśl współczesne, utrzymane w klimacie etnicznym ale ze współczesnym, technicznym zacięciem kompozycje. Tak mogło by brzmieć współczesne miejskie etno. Rytm jest tu zresztą najważniejszy, nie tylko jako nadający trzon kompozycjom, ale także jako ich zabawa brzmieniem, tempem i strukturą utworów. Efekt się sprawdza, ale tylko dla najbardziej wytrwałych.

[Jakub Knera]