Oniryczna jazzowo-rockowa podróż w wykonaniu kwintetu z Bydgoszczy.

Punktem wyjścia bydgoskiego zespołu jest muzyka jazzowa, ale to jak bardzo ten termin ulega przeobrażeniom, a także jak zmienia się muzyka kwintetu, słychać zarówno na ich płytach jak i podczas ich koncertu. Zespół mimo wykorzystania jazzowych instrumentów, mocno zagłębia się w rockową czy nawet post-rockową stylistykę, w wielu momentach trzon utworów budując na mglistych ścianach dźwięku, opartych na zapętleniach brzmienia trąbki Wojtka Jachny albo przestrzennych klawiszach Daniela Mackiewicza. Z drugiej strony dochodzi do tego wyznaczający trzon bas Patryka Węcławka oraz mocno rozimprowizowana gra na perkusji Rafała Gorzyckiego, który częściej niż odpowiadając za rytm, tworzy kolejną warstwę metalicznych brzmień talerzy lub bębnów, wzbogacając je łańcuszkami różnej maści, urozmaicającymi brzmienie instrumentu.

SSP rzadko kiedy gra bardziej intensywnie i porywczo (niech żałuje bisu widownia, która trochę mnie zawiodła pod względem wynagrodzenia oklaskami zespołu – mogłoby być ostrzej), raczej stawiając na budowany stopniowo klimat, rozwlekłe i rozwijające się utwory. Czasem przybierały bardziej pobudzoną formę, głównie za sprawą bardziej dynamicznych partii rhodes i miarowego rytmu basu. Nieoczekiwanie mocno swoją obecność zaznaczył Aleksander Kamiński, nowy muzyk zespołu, który na saksofonie prostym nie tylko tworzył przeciągłe melodie wespół z Wojtkiem Jachną na trąbce, ale także dał popis solowych umiejętności, wyciągając swój instrument na najwyższe rejestry i będąc ciekawym kontrapunktem dla muzycznych kolaży reszty instrumentów.

Sing Sing Penelope po raz kolejny ujęło mnie misternie budowaną narracją, płynnością swoich kompozycji i onirycznym nastrojem, co z resztą było nawiązaniem do ich ostatniego krążka „This is the music, volume 1”. Świetny i nastrojowy koncert, a jednocześnie bardzo zwarty, który mógłby jedynie być bardziej podkreślony czymś żywszym na finał.

Przed nimi na scenie zagrali Piotr Lemańczyk, Adam Pierończyk i Krzysztof Gradziuk, którzy zaprezentowali bardziej tradycyjną odsłonę jazzu, z bardzo gęstą i wyrazistą sekcją rytmiczną, przede wszystkim za sprawą kontrabasu Lemańczyka, którego na saksofonach uzupełniał Pierończyk, snując swoje melodyjne tematy. Mnie jednak trochę ten koncert zmęczył – trwał zbyt długo, przez co dała znać o sobie monotonia kompozycji, która w przeciwieństwie do SSP nie wciągała aż tak bardzo.

Sing Sing Penelope, Piotr Lemańczyk feat. Adam Pierończyk, Klub Żak, Gdańsk, 2.03.13.

[Jakub Knera]