Spokojnego zimowego wieczoru przez przytulny gdański Teatr w Oknie przeszedł muzyczny huragan.

Pamiętam koncert Mikołaja Trzaski, Claytona Tomasa i Tima Daisy’ego z czerwca 2009 roku, który odbył się w Ratuszu Staromiejskim. Muzycy weszli na scenę jak gdyby nigdy nic i od razu zaczęli grać tak hałaśliwie i zwarcie, jakby rozpoczynali nie od początku, ale od środka utworu. Nie marnowali czasu na wstęp, rozgrzewanie instrumentów, ich dochodzenie do wspólnego wątku, ale po prostu potężnie zaczęli i dzięki temu do dziś ten występ mam w pamięci.

W przypadku Ballister czyli chicagowsko-norweskiego trio w składzie: Dave Rempis, Paal Nilsen-Love i Fred Lonberg-Holm było podobnie (jeśli chodzi o natężenie dźwięku rzecz jasna). Muzycy z zaplecza weszli na scenę, zasiedli za instrumentami i rozpoczęli muzycznym huraganem. Hałas momentalnie wypełnił całą przestrzeń kameralnej sali, co z resztą było do przewidzenia ze względu na skład zespołu. Przede wszystkim za sprawą instrumentarium, dosyć nietypowego jak na free-jazzowe zespoły. Uwagę zwracała wiolonczela Lonberg-Holma, otoczona masą efektów, które co chwilę zniekształcały jej brzmienie: modyfikowały, wprowadzały zakłócenia, dodawały pogłosów albo podbijały, przez co kilkakrotnie wydawane przez nią dźwięki, miały niemal posmak gitary elektrycznej, co w kilku momentach wpłynęło na okołorockowe brzmienie tria.

Trzonem koncertu zarządzał jednak Norweg– Paal Nilsen-Love po raz trzeci w ciągu ostatniego pół roku wystąpił w Gdańsku i muszę przyznać że obok Atomic i The Thing to była jego najlepsza odsłona. Intuicyjny, precyzyjny, żywiołowy, reagujący momentalnie – to cechy jakimi charakteryzował się podczas tego koncertu. Perkusista z oszałamiającą swobodą operował swoim instrumentem – bębniąc, budując wachlarz brzmień jedynie przy wykorzystaniu hi-hat albo niby od niechcenia rozrzucając po zestawie masę przeszkadzajek czy zmieniając pałeczki. Dzięki tym czynnościom stworzył niezwykle szeroką paletę brzmienia perkusji, dopasowując ją niemal niepostrzeżenie do tego, co dzieje się na scenie.

Nie wolno zapomnieć o Dave Rempisie, który saksofonem wchodził w rejestry pomiędzy dwójkę pozostałych muzyków, gdzieś powyżej niskich tonów wiolonczeli, a powyżej hałaśliwej, metalicznej perkusji, wypełniającej muzykę tria najmocniej. Saksofonista świetnie zgrywał się z Lonberg-Holmem – najlepiej było to słychać, kiedy zespół obniżał rejestry, grając w ciszy i skupieniu. Ale ten koncert zapamiętam przede wszystkim z powodu tego, że fantastycznie ukazał piękno improwizacji, objawiającej się przez intuicję muzyków, swobodę i niepatrzenie sobie na dłonie, ale „czucie” tego co kto gra. Błyskotliwy popis umiejętności i współpracy.

Ballister, Gdańsk, Teatr w Oknie, 24.02.13.

[Jakub Knera]