Przyznaję – czasem nastawienie do płyty znacząco wpływa na podejście i ocenę muzyki, która się na niej znajduje. W przypadku Dead Saint’s Bitch uwagę zwraca już nazwa, której do końca poważnie traktować się nie da. Ale kiedy tylko włączyłem utwór „Bonanza” nie mogłem posiąść się ze zdziwienia, że w Trójmieście AD2012 metal może brzmieć tak ciekawie, tym bardziej że DSB nie traktuje swojej twórczości stu procentowo poważnie i puszcza oko do słuchacza wielokrotnie.

Tzw. „metal” na płycie kwartetu przyjmuje różne odmiany – od progresywnego, przez heavy po trash, a wspólnie powstaje z tego ciekawie brzmiąca mieszanka, nie zalatująca kiczem. Wspomniana „Bonanza” to świetna, wręcz przebojowa melodia, w której wokalista serwuje zarówno growling, śpiew jak i ryk, przypominający mi to, co chociażby Max Cavalera wyprawiał na „Roots” Sepultury. Rozpędzone „Deicide Ritual” z łopoczącą perkusją i świetnymi zmianami motywów, dopełnionymi obłędnymi solówkami gitary robi duże wrażenie, a „Get Ready to Die” – wracając do skojarzeń z zespołem z Brazylii – brzmi jak bardziej współczesna wersja „Dictatorship”.

A wszystko podważają teksty–już samy tytuł „Pedalski” wywołuje uśmiech na twarzy, a chwilę później, wokalista zespołu śpiewa (choć to nie do końca trawny czasownik) o przypadłościach boksera Mike’a Tysona. Dzięki temu (w teksty trzeba się jednak mocno wsłuchać), kwartet świetnie balansuje między powagą a kiczem, wprowadzając dystans i sporo przestrzeni do odbioru ich muzyki, bez popadania w patos. Ale muzycznie nie ma tutaj żartów – Dead Saint’s Bitch pomysłowo czerpią z dokonań tuz metalu. Myśl w stylu „ale zżynają” nie pojawia się ani na moment, a raczej „więc jednak można?”. Świetna epka, tylko wrzućcie ją panowie na bandcamp albo soundcloud, żeby więcej osób mogło do niej dotrzeć.

Posłuchaj: Dead Saint’s Bitch

[Jakub Knera]