Lonker See na płycie „Hamza” pokazuje się od nowej strony, która jednak jest konsekwencją ich wcześniejszych działań. Niemniej zaskakujące jest spotkanie przedstawicieli sceny bydgoskiej, których muzyka jest zupełnie inna w porównaniu do tego, co stworzyli do tej pory.

>>Read in English<<

Ostatnio po jednym z koncertów Bartosz Borowski, gitarzysta Lonker See, wspominał ważne dla niego trójmiejskie zespoły i ich koncerty sprzed kilkunastu lat – na jednym z nich grał wtedy perkusista Michał Gos. Borowski był wtedy nastolatkiem, z zupełnie innego pokolenia, a teraz obaj spotykają się na scenie w jednym zespole. Znaczącym dla obu – to właśnie ten skład, myślę że dla obu tzw. working band w końcu w pełni tak bardzo pokazuje ich umiejętności, które nie tylko rozwijają ale nadają im nowe znaczenia, co Hamzadoskonale pokazuje.

To konsekwentny krok naprzód – zamiast utartej ścieżki po One Eye Sees Red, zwrot w stronę cieższego, bardziej złożonego brzmienia ale też piosenkowych form. Kwartet porzuca free-jazzowe odjazdy jako jeden z głównych elementów ich muzyki, więcej strukturalnego ogarnięcia, ale zespół wciąż dobrze czuje się w potężnie brzmiących repetycjach. Perkusja Michała Gosa wydaje się być spokojniejsza, ale miarowe, transowe formy prowadzi pewnie, chociaż potrafi potężnie podbić gitarowe uderzenie jak w finale mojego ulubionego na tej płycie „Put Me Out”. Na początku tej kompozycji z kolei świetnie na pierwszy plan wysuwa się saksofonista Tomek Gadecki, kiedy liryczną wstęgą przecina partie gitary i basu. Nie chodzi wcale o to, że ten jazzowy odłam Lonker See gra w sposób stonowany – w 3-4, saksofonista świetnie goni rozpędzoną perkusję Gosa kompulsywnymi frazami dęciaka z rzężącymi gitarami Borowskiego tuż obok. Dzięki wokalom najbardziej do tej pory wyróżnia się Joanna Kucharska, która kobiecym pierwiastkiem wzmacnia wymowę muzyki Lonker See – co świetnie słychać w :Open & Close”, gdzie jej mantryczny wokal wyznacza kierunek całego utworu aż po narastający kulminacyjny finał. 

Hamza jest bardziej mięsista w porównaniu od poprzedniczki – zamiast czasem przydługich frywolnych form, wszystko jest tu konkretne, bardziej zwarte, także ostrzejsze i zawadiackie; nowofalowe naleciałości zyskują tu mocno otwarte formy. Otwarcie w postaci „Infinite Garden”, liryczne, oparte głównie o wokal, tlącą się gitarę i saksofon świetnie domyka finałowy „Earth is Flat” – utwór od solowej partii na saksofonie rozwija się do post-rockowej, cięższej suity, a kończy elektroniczną wariacją Gadeckiego. Jeśli ktoś to tej pory widział Lonker See jako zespół, który improwizowane sesje z prób przenosi na scenę to Hamza podważy ten wizerunek – zespół czujnie trzyma się aranżacji, czasem z matematycznym podejściem, wpadającymi w ucho melodiami i transowymi formami. Każdy z muzyków świetnie się tu odnajduje, wydaje mi się wręcz, że w zespołowej postaci to kulminacja ich twórczości – są w szczytowej formie, która zyskuje poprzez połączenie różnych kontekstów w ich muzyce. Gadecki wywodzący się z free-jazzowego świata świetnie uwypuklił się tu jako saksofonista zmieniający konteksty i skutecznie przekrzykujący się ze ścianami dźwięku także za pomocą elektronicznych efektów. Borowski dopracował pomysły na rzęsiste riffy i post-rockowe ściany dźwięku z energią, zamiast przegadanego patosu. Michał Gos stabilnie trzyma rytmiczną całość w ryzach i w kontrolowany sposób wybucha z free-jazzową swadą. Gęsty bas Joanny Kucharskiej często zmienia wymowę utworów, a jej głos jest na tej płycie charakterystycznym elementem jak nigdy wcześniej. No i świetnie, we właściwych proporcjach rozumieją się, także na koncertach – Hamza to ich najlepszy album.

Nie wiem czy podobną historię co Borowski mógłby przytoczyć Kuba Ziołek, ale obstawiam, że nie raz w wieku nastoletnim w Bydgoszczy trafił do klubu, gdzie grali trębacz Wojtek Jachna i perkusista Jacek Buhl. Ich nowy wspólny album również jest intrygującym przykładem międzypokoleniowej współpracy, chociaż nie spotykają się po raz pierwszy, bo wcześniej grali w Innercity Ensemble czy Alameda 5. Animated Music, wydany przez nieoceniony Pawlacz Perski, aktualnie mój ulubiony polski label, w założeniu odnosi się do filmów animowanych z lat 70. i 80., związanych ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia, ale dla mnie funkcjonuje bardzo dobrze bez tej teoretycznej nadbudowy. Zespół z jednej strony potrafi budować zwiewne rytmiczne, rozwijające się utwory co słychać w „War” – ambientowe tło i zelektryfikowany rytm tworzone przez Ziołka, dopełniają perkusjonalia, a na tle których wysuwa się trąbka. Z drugiej strony muzycy zwracają się w kierunku barw jak w „The Boy And The World” – muzyka stoi tu w miejscu, a delikatne elektroniczne plamy Ziołka świetnie kontrapunktuje trąbka i metaliczna, subtelna perkusja.

Ciekawe, że budowa kompozycji jest stosunkowo nieskomplikowana – elektroniczne tło i punktowe migotania, perkusjonalia Buhla i frazy Jachny na kornecie lub trąbce – ale praktycznie w każdym utworze zespół te elementy serwuje w innych proporcjach, dzięki czemu płyta brzmi bardzo różnorodnie. Te zmiany nie zakłócają narracji Animated Music, która ma dobre i wciągające flow. Nawet jeśli trio skręca w kierunku sonoryzmu (świetne „In the Magic Garden”) to nie rozprasza, tylko przykuwa uwagę detalami i spójnością. Scena bydgosko-toruńska z „dodatkami” w postaci muzyków z innych miast najintensywniej w Polsce przeplata swoje drogi w różnych projektach i przyznam, że niektóre składy zjadają własny (albo cudzy) ogon. Album Ziołka Jachny i Buhla jest zarówno czymś nieoczekiwanym, jak i świeżym, muzyka różniącą powyższe grupy, bardzo swobodną. Ziołek zagłębia się tu mocno w elektronikę, na niespotykaną dotąd skalę. Buhl gra bardzo frywolnie, niekoniecznie w warstwie rytmicznej, ale daje się ponieść. Jachna dzięki dęciakom buduje przestrzeń i odchodzi bardzo daleko od jazzowej maniery. W sumie daje to intrygujące połączenie – muzyków teoretycznie charakterystycznych, ale w tym przypadku o zupełnie innym, atrakcyjnym obliczu.

Lonker See, Hamza, Antena Krzyku
Jachna Ziołek Buhl, Animated Music, Pawlacz Perski