Nie będzie żadnej rewolucji? Płyty Martim Monitz i Jad to dosadne komentarze na temat bieżącej rzeczywistości. Chociaż nie silą się na nowatorstwo, na polskiej scenie można takich szukać ze świecą.

>>> Read in English <<<

Oba te zespoły najpierw widziałem i słyszałem na żywo, w obu przypadkach na festiwalach (pierwszy na Spring Break, drugi na Soundrive). Ma to znaczenie, bo możliwe, że gdyby grali koncerty klubowe, nie trafiłbym na nich – to muzyka, która nie jest zazwyczaj w radarze moich zainteresowań. Ale koncerty zachęcają do sięgnięcia po płyty: chociaż to albumy osadzone w formacie lekko trącącym myszką, są szalenie wymowne, co na tle dokonań na polskiej scenie mocno je wyróżnia.

Alba Martim Monitz przypomina mi Ewę Braun i Guernicę Y Luno. Ta solidna i agresywna muzyka wywodzi się z punka i hardcore, chociaż bywa zabarwiana różnej maści naleciałościami. Pierwszy raz słuchałem tego albumu w samochodzie i podróż jej sprzyja – to sugestywna muzyka drogi: długa, rozbudowana opowieść, której sens objawia się tylko przy słuchaniu całego albumu. Dodatkowe znaczenie mają długości utworów, które przy rozpędzonej motoryce perkusji pozwalają wsiąknąć w klimat i zanurzyć w świat tekstów Piotra Szczepańskiego. Koronnym tego przykładem niech będzie „Nikt nie jest”, który otwiera dość prosta post-punkowa maniera, stopniowo zagęszczana, aż wkracza w jazgotliwy noise, aby skończyć się potężnymi riffami i wykrzyczany powtarzalnie tekstem z tytułu. Podoba mi się to zróżnicowanie w obrębie jednego utworu, który dzięki temu cały czas przykuwa uwagę – zespół nie jest monotonny, buduje szeroki zakres gitarowego brzmienia. Inny świetny moment to „Wilki z miasta” – najdłuższy utwór na płycie, zanurzony w trochę post-yassowym sosie, zwłaszcza kiedy do głosu dochodzi saksofonista Tomek Gadecki. Tu słychać, że Martim Monitz to nie zespół, który tworzy zestaw prostych protest-songów, ale rozbudowane suity, wymagające skupienia, wciągające i pełne przestrzeni. Przede wszystkim to jednak świetny popis wielowątkowości kompozycji, która fajnie podbija złowieszczy tekst. Kulminacją ich muzycznej podróży jest „Droga” – miarowy i przeciągły utwór, który pyta o sens egzystencji; głośny, ale jednocześnie pozwala się w sobie zatopić. Często ten rodzaj muzyki zjada własny ogon, ale Martim Monitz atrakcyjnie budują utwory, różnicują ich brzmienie i głośne gitarowe granie potrafią zaaranżować w sposób ciekawy (chociaż czasem trochę przydługi). Ważne są jednak też teksty, które może i nie odnoszą się do rzeczywistości w sposób bezpośredni, ale za pomocą intrygujących metafor, poruszają różne związane z nią aspekty: bezsens codziennej egzystencji, ale też sytuacji politycznej, w której się znaleźliśmy co świetnie opisuje „Nowy Hymn Polski”. To utwór, który w przewrotny sposób opisuje uprzedzenia gnębiące polskie społeczeństwo (Podaj rękę pedałowi / weź go mocno w ramiona / nie puszczaj dopóki nie skona albo Podaj rękę uchodźcy / połóż mu dłoń na głowie / nie zdejmuj, póki nie utonie). Martim Monitz stawia na gęste punkowe brzmienie, rozpędzoną repetycję i wciągający, rozwijający się klimat. Pełno w tym złości, czasem rezygnacji, ale wykrzyczane w taki sposób słowa mają tu sporą moc.

JAD, w skład którego wchodzą muzycy takich formacji jak Calm the Fire, The Stubs i Government Flu, startuje z podobnego punkty wyjścia: to złość i niezgoda na otaczającą rzeczywistość. Ale realizuje ją o 180 stopni inaczej (chociaż muzycznie można znaleźć punkty wspólne – vice finał „Outro”). Tyle, że kiedy na Albie skończy się drugi utwór na Strachu minie cała płyta – JAD intensyfikuje brzmienie, a punkowy i hardcore’owy rodowód kondensuje w utworach trwających minutę albo dwie. I w momencie, kiedy nie jest to ani muzyka odświeżająca, ani nie posiadająca takich ambicji, taki format jest chwytliwy i dosadny. Rozpędzone tempo, nieustająca zmienność utworów, sprawnie instrumentalny zespół, furia i złość stanowią esencję albumu, który może i nawołuje do rewolucji, ale jest pełen goryczy. Bo czy moment na rewolucję nie minął? (Minął już czas / nie ma już nas / zbyt wiele szans w “Czas”). Krzysiek Paciorek na dobre już sięgnął po język polski, żeby wykrzyczeć złość i wychodzi mu to coraz lepiej – jego manifesty o rzeczywistości są krótkie i dosadne. Nie są też mdlącymi morałami – na tle hałaśliwej kaskady dźwięków z tekstami wychodzi przed szereg i wykrzykuje swoje. Punktów wspólnych z Martim Monitz można sporo doszukać się w tekstach. Weźmy taki utwór „Droga” – kiedy u Poznaniaków słychać Istnieje cel, lecz nie ma drogi, tutaj kwartet nie bierze jeńców: droga długa jest / nie widać końca / droga długa jest / nie zobaczysz słońca. Teoretycznie ciężko uwierzyć, że przekaz w takiej formie może jakkolwiek na słuchacza wpłynąć, bo archaiczna nieco forma trafi raczej do najbardziej zatwardziałych fanów. Z drugiej strony to stara szkoła, gwardia, która nawet jeśli już nie wierzy w realizację ideałów, to jest konsekwentna a za oręż przyjmuje potężne brzmienie i zaangażowane teksty. I nawet jeśli nie trafią na szersze wody, mnie przekonują.

Martim Monitz, Alba, Atman-Music/Extinction Records
SŁUCHAJ: 🎶Spotify, 🎶Tidal, 🎶Deezer, 🎶Apple

Jad, Strach, wyd. własne
SŁUCHAJ: 🎶Spotify, 🎶Tidal, 🎶Deezer, 🎶Apple