Dwie nowe płyty dwóch młodych i ważnych zespołów na trójmiejskiej, ale też polskiej scenie jazzowej: „Product Placement” Kamil Piotrowicz Sextet oraz „Circlesongs” Tomasz Chyła Quintet. Nowe idzie od morza patronuje obu wydawnictwom patronuje

O tym, że nad morzem kwitnie silna młoda scena jazzowa, pisałem przed rokiem w grudniu. Efektem napływu bardzo dobrych twórców i ich współpracy są kolejne płyty, które ukazały się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy: Tomasz Chyła Quintet, Algorhythm, Quantum Trio, Michał Bąk Quartetto, Immortal Onion, Emil Miszk & The Sonic Indicate czy Marcin Stefaniak Trio. Cieszą kolejne trasy zespołów i sukcesy, które sprawiają, że jazz z Gdańska rozwija się prężnie, ale też buńczucznie rozpycha się w obrębie gatunku. Zwycięstwa Quantum Trio i kwintetu Tomka Chyły w konkursie Jazz Juniors, nominacje Algorhythmu, Kamil Piotrowicz Sextet i Tomasz Chyła Quintet do Fryderyków (a więc dostrzeżenie młodych przez dosyć skostniałą Akademię), ale też uczestnictwo w Jazzahead (Piotrowicz z zespołem) czy trasa po Azji (Chyła z zespołem) są ważnym punktem odniesienia, bo i dowodem na to, że ich muzyka rezonuje szeroko i daleko. Kluczowe wydaje się być płynne przemieszczanie wielu muzyków pomiędzy różnymi składami, współpraca na wielu polach. To stanowi o ich sile, otwarciu, ale też wkładzie, jaki każdy z nich wnosi w kolejne nagrania i muzykę.

Entropia Popularna

Co takiego tkwi w pokoleniu dwudziestu i trzydziestolatków, którzy patrzą na jazz inaczej niż ich starsi o dekadę lub dwie starsi koledzy? Trójmiasto, zdominowane przez wspomnienie o Miłości, ale też muzykę Sławka Jaskułke, Wojtka Mazolewskiego, Jerzego Mazzola, Irka Wojtczka, Leszka Możdżera czy Mikołaja Trzaski, długo musiało się naczekać na nową falę jazzową, która zdystansuje się od twórczości wyżej wymienionych i odetnie od pępowiny. Różnic jest wiele: kontekst, czasy, otwartość na nowe wpływy ale też współpraca. O ile wyżej wymienieni zapracowali przede wszystkim na swoje nazwiska, o tyle takie postacie jak wspomniany Chyła czy Piotrowicz, Piotr Chęcki, Emil Miszk czy Michał Jan Ciesielski, poza pracą nad rozwijaniem własnego języka, włożyli istotny wkład w kształtowanie się sceny, która objawia się silnymi składami i zespołowym graniem.

„Eternal Entropy”, debiutancki album Tomasz Chyła Quintet, łączył wiele różnych wpływów – od rockowego posmaku, przez folk czy bardzo otwarte spojrzenie na europejski jazz. Przez osobę lidera – skrzypka – wprowadzał do muzyki barwny koloryt, wyróżniając ich na tle pozostałych. To skład, który bez obaw zanurza się w improwizacji, ale przez to, że ma w składzie tak doświadczonych muzyków, słychać umiejętne dialogowanie i granie w ramach ustalonych zasad. Nie inaczej było u Piotrowicza (tam ze składu od Chyły pojawia się Piotr Chęcki, a z Algorhythmu Emil Miszk), który po debiutanckim albumie („Birth” z 2015 roku) przeformułował i zmienił skład. „Popular Music”, już w tytule albumu wydanego przez słowacki label Hevhetia, puszczał oko do słuchacza, ale jednocześnie jak w soczewce przetwarzał wielość inspiracji zespołu – od muzyki współczesnej, przez popularną, jazzową, ale też elementy folku. Uderzało w niej świeże spojrzenie, które jednocześnie dystansowało się od awangardy i mainstreamu, dzięki czemu zespół był w stanie wydeptać swoją osobliwą i spójną drogę. Oba te zespoły wydały właśnie świetne płyty, będące znaczącym krokiem do przodu.

Product placement

Trzecia płyta w dorobku zespołu Kamila Piotrowicza, podobnie jak Popular Music była nagrywana przez Michała Kupicza w studio S2 Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Już skład – rozrzucony pomiędzy Trójmiastem, Warszawą i Kopenhagą – wpływa na metodę pracy i finalny efekt.

– Odległość oczywiście wiele utrudnia, wszyscy są bardzo zapracowanymi i „wziętymi” muzykami, więc o marzeniu zespołowej pracy np. raz w tygodniu niestety trzeba zapomnieć. To chyba taki ogólny trend wśród muzyków na całym świecie: mało czasu na próby – opowiada pianista. – Sekstet jest dosyć specyficzny, myślę, że ciągle przechodzimy pewien określony proces, również jako indywidualności. Niektóre kompozycje na „Product Placement” są stricte zapisane jak „Bubble” czy „Wesele (Wedding)”. Inne są bardzo otwarte, nie zawierają ograniczeń harmonicznych czy formy, staram się jedynie wyłuskać pewną silną emocje, odwołać się do wspólnej intuicji, wyobraźni, tak jest np. w  „Lucid Dreaming I”, „Crystal” czy w pewnych częściach „Intentions”. Wkład każdego z członków sekstetu na ostateczny kształt muzyki jest bardzo duży. 

Kamil Piotrowicz Sextet, Product Placement”, Howard Records 2018.

Album został wydany przez nową niezależną inicjatywę, Howard Records, inspirowaną postacią Howard’a Roark’a. Materiał zaczyna się od intensyfikacji brzmienia i kumulacji instrumentów. Wspólna intuicja w „Lucid Dreaming I” jest słyszalna utwór niespokojnie i w rozszalały sposób otwiera album. Sekcja dęta króluje od pierwszych minut, a rytmiczna wprowadza wibrujący, ale układający wszystko w całość puls; fortepian lidera zdaje się komentować to co się dzieje, wyraziście zaznaczając delikatność i liryzm instrumentu. Później muzyka pozornie wydaje się bardziej stonowana, ale dużo się tu dzieje – od świdrujących saksofonów Piotra Chęckiego i Kuby Więcka oraz trąbki Emila Miszka, przez delikatnie wybrzmiewające talerze perkusji Krzysztofa Szmańdy. Sugestywny jest tu kontrabas – z jednej strony gdy Andrzej Święs szarpie na strunach, ale też wtedy gdy niskie basowe brzmienie wydobywane smyczkiem, kontrapunktuje wznosząc się na wyższe rejestry. W narastające dronowe dialogi instrument wchodzi z dęciakami, a fortepian w tle wprowadza delikatną nutę, która punktuje resztę instrumentów jak dzieje się w „Intentions”. Ta monumentalna, trwająca 18 minut suita jest centralnie ulokowana na płycie – w połowie nabiera tempa w zespołowym graniu, ale nie popada w banał i mieliznę. Tyle, że kiedy wydaje się rozpędzać, zwalnia, saksofon snuje swoje wstęgi, a Piotrowicz świdruje podskórnie syntezatorowymi mariażami gdzieś pod natłokiem perkusjonaliów. Jak w pigułce słychać tu z resztą rozpiętość pomysłów zespołu – cztery minuty przed końcem to właśnie fortepian lidera wchodzi na pierwszy plan, zostawiając jednocześnie pole do popisu dęciakom. Progresywny i wielowątkowy utwór nie ma wyraźnej i zwartej formy, wprost przeciwnie – zaskakuje co chwilę, ale jako całość jest błyskotliwym popisem erudycji i pomysłowości o bardzo awangardowym zacięciu. Sekstet świetnie lawiruje, próbując „sprzedać swój produkt” z tytułu – muzykę. Snuje się melodyjnie w folkowym „Weselu”, ale nie popada w słodycz i umiejętnie cedzi dźwięki. Tytułowy utwór jest nieokiełznany, z kolei „Crystal” domyka materiał liryzmem, świetnie podsumowując dwubiegunowość tej płyty – od szaleństwa do wyciszenia, od wariacji po zwartą grę, od zespołowego grania po gruntowną i przemyślaną konstelację doskonałych muzyków, poszerzając jazzową estetykę.

– Nie myślę o sobie jako o muzyku jazzowym i generalnie staram się odrzucić narzucone konwencje gatunkowe – konstatuje Piotrowicz. – Muzyka Autechre, tak samo jak swing Oscara Petersona czy „Das Wohltemperierte Klavier” Jana Sebastiana Bacha mają jeden wspólny mianownik autentyczności i naturalności, który jest najważniejszy. Syntezatorami modularnymi zacząłem się interesować od pewnego czasu – głównie ze względu na chęć dotknięcia tkanki muzyki elektronicznej w sposób nieprodukcyjny, ale żywy, w pewnym sensie akustyczny i tak traktuję właśnie pracę z 0-coastem (kompaktowy syntezator, który wykorzystuje techniki znane z Mooga i Buchli – przyp. JK). Grając na fortepianie myślę jak na syntezatorze i odwrotnie. Otwiera to nową, piękną i trochę dziwną drogę, którą chcę zgłębiać zarówno rozszerzając brzmienie sekstetu, ale i w innych projektach, w duecie z Jackiem Prościńskim „HAŁVVA”, w „Plastic Poetry” z Irkiem Wojtczakiem, skandynawskim trio „Richard Limes” czy włosko-polskiej kolaboracji „Il Mare Mi Dice Le Cose”. 

Circlesongs

Płyta kwintetu Chyły jest zupełnie inna od „Product Placement”, ale przede wszystkim jest mniej drapieżna niż debiut „Eternal Entropy”: w całości bazuje na improwizacji. Z jednej strony te spontaniczne momenty nietrudno wyłapać, z drugiej jednak zespół gra bardzo koherentnie. Nie brakuje tutaj typowych dla improwizacji narastających momentów, na bazie których muzycy eksplorują muzyczne wątki – jak pulsujący fortepian w otwarciu, ale też przejście między drugą a trzecią częścią płyty. Zespół improwizuje, ale na szczęście nie skręca w kierunku free-improv, działa z bardziej awangardowym zacięciem. Cedzi dźwięki, a jednocześnie muzycy uważnie doglądają siebie nawzajem. Trzy wyraźne części to efekt trzech sesji nagraniowych, co zaowocowało właśnie taką, spontaniczną formą nagrań.

– Nagrywając album nie mieliśmy żadnych założeń. Po dwutygodniowej trasie koncertowej, podczas której spędziliśmy mnóstwo czasu na graniu i rozmawianiu o muzyce udało się wejść do studia i nagrać ten materiał – wspomina lider kwintetu. –Podzielenie materiału na trzy części wynikało z harmonogramu pracy w studiu. Nagraliśmy trzy segmenty muzyki bez przerwy. Początkowo nie planowaliśmy aby wydawcą płytę, ale po przesłuchaniu całości na spokojnie, zdecydowaliśmy wspólnie, że ta muzyka musi ujrzeć światło dzienne jak najszybciej. 

Tomasz Chyła Quintet, Circlesongs”, Polskie Radio 2018.

Spektrum kierunków jest szeroki – od wyciszonego i lirycznego „Stańko II”, po kosmiczne „Odyssey”, gdzie sekcja rytmiczna napędza utwór przeplatany modulacjami elektronicznymi, aby finalnie znaleźć wyciszenie w saksofonowym zawodzeniu Chęckiego na granicy ciszy. To on, obok Chyły, wydaje się być najbardziej wyraźnym punktem płyty – saksofon wznosi się na najwyższe rejestry, gra delikatnie ale też porywczo. Skrzypce zdają się być bardziej wysublimowane, ale jednocześnie mniej oczywiste – nie tak łatwo wydobyć z nich kontrast brzmieniowy i lawirować między różnymi barwami.

– Nie chcieliśmy później edytować ani produkować utworów. Ważne było to, żeby muzyka na płycie płynęła tak jak „tu i teraz” w studio – wyjaśnia skrzypek. – Jestem mocno związany z muzyką chóralną. Dwukrotnie brałem udział w warsztatach tworzenia Pieśniokręgów w chórze. Słuchając tego co nagraliśmy powiedziałem chłopakom, że my właśnie przełożyliśmy to na nasz kwintet. Stąd nazwa „Circlesongs”.

Dźwiękowe zaplecze, pełne ciepłych barw i narastających muzycznych warstw świetnie buduje tu Szymon Burnos. O ile u Piotrowicza czuć było zespół, w którym każdy ma przypisaną rolę, ale jednocześnie się nią bawi, o tyle u Chyły słychać skład muzyków, samodzielnie znajdujących swoje miejsce w zespołowej grze. Czasem każdy z nich zbacza z tropu, asystując kolegów, kiedy indziej grając spójnie i przechodząc do harmonijnego, wspólnego grania, jak w zamykającym album, przepięknym finale w „Full Circle”. Ta płyta to popis wzajemnej czujności i wspólnego grania ze sobą w jednym pokoju, otwarcia na innych ale też konsekwencji i dojrzałości w budowaniu muzycznego misterium.

Młoda fala jazzu idzie od morza

Płyta sekstetu Piotrowicza kolejny raz zwraca uwagę chwytliwym tytułem, w którym ciężko nie doszukać się drugiego dna. Dystans do jazzu i pewna przekora? A może sposób na większe otwarcie do słuchacza?

– Rzeczywiście, tego otwarcia brakuje – wyjaśnia Piotrowicz.– W jakimś stopniu wynika to ze zinstytucjonalizowania jazzu przede wszystkim w edukacji, gdzie dominuje pewna jednokierunkowość oraz rzemieślnictwo – nie chcę tego oceniać, brakuje jednak dyskusji i oczywistej wymiany myśli. 

Czy trójmiejska, a za nią też polska fala jazzu, może na to wpłynąć? Nie spieszmy się z rewolucją, chociaż ferment wskazuje, że środowisko jest coraz prężniejsze

Ogromnie się cieszę, że coraz częściej słyszy się o trójmiejskim jazzie w kontekście polskiej sceny jazzowej  mówi Tomasz Chyła. Poszczególni muzycy są bardzo rozpoznawalni i zapraszani do znakomitych projektów. Jednak największą siłą trójmiejskiego jazzu, jest to, że wszyscy gramy ze sobą i bardzo się szanujemy. Zazwyczaj nie są to wyimaginowane zespoły tworzone na potrzeby danej chwili. Tworzymy styl, jakiś powiew, którym interesują się ludzie w Polsce i powoli w Europie.

Piotrowicz zapowiada, że w planach ma stworzenie cyklu improwizowanych spotkań-koncertów, na wzór kopenhaskiego klubu 5e. Podkreśla, że trójmiejska Młoda scena jest świetna i unikatowa, ale brakuje mu szerszego spojrzenia, dynamiczności i oddolnej inicjatywy, która aktywizowałaby, zmieniałaby i rzeczywiście tworzyła coś nowego. 

W materiale prasowym do „Product placement” pada określenie Nowe słowa, nowy język, stare słowa, stary język, nowe słowa, stary język, stare słowa, nowy język. Pokolenie komfortu intuicyjnie wie albo nie wie o czym mówię. Piotrowicz wspomina, że podczas jam session w trakcie studiów często zastanawiał się co nowe pokolenie zrobi z dziedzictwem yassu czy TotArtem.

– Mamy możliwość dokonywania zmian i tworzenia nowych treści samoistnie kształtujących się poprzez używanie nowych form w komunikacji takich jak internet czy web 2.0 – rozwija myśl pianista.– To co jednak widzimy jest nieco odwrotne: myślenie starą treścią telewizyjną z całym wykształconym jej światem wartości, polegającym głównie na reklamowaniu i sprzedaży siebie wraz z pięknymi, wyidealizowanymi zdjęciami, chęcią bycia „gwiazdami” oraz ocenianiem. Na pewno mamy się przeciwko czemu buntować, ale chyba lepiej byłoby użyć słowa „tworzyć”.

Dzisiaj w Klubie Żak w ramach Festiwalu Jazz Jantar odbędzie się koncertowa premiery płyty Product Placement Kamil Piotrowicz Sextet, natomiast 30 listopada w tym samym miejscu odbędzie się koncertowa premiera albumu Circlesongs Tomasz Chyła Quintet.