Mało kto miał tak dobry powrót z drugą płytą jak Syny. Jeśli po debiutanckim „Oriencie”, dziele znaczącym i wyjątkowym, oczekiwania były wyśrubowane, to „Sen” do poprzeczki dosięga, ba, nawet ją przeskakuje. Robert Piernikowski i 1988 stworzyli swój unikalny styl, który kształtowali bardzo długo – by przypomnieć ich pierwszy owoc współpracy, jeszcze pod szyldem Etamski/Piernikowski. Stopniowy zwrot w kierunku korzeni rapu, a jednocześnie przefiltrowanie ich przez swoją wrażliwość i podejście produkcyjne, stanowiło o doskonałym sznycie tego, co na debiucie się znalazło. Ten przekaz podkreśliły koncerty, na których teksty z wielu utworów skandowała publiczność, a niektóre z nich zostały wręcz wchłonięte przez mowę potoczną (Orientuj się! Włanczaj!). Jednocześnie Syny nie do końca były strawne dla ortodoksyjnych fanów rapu, duet usadowił się gdzieś na marginesie – to nie dziwi bo ich wypowiedź jest nietypowa, ale i oryginalna; przyglądają się wszystkiemu po swojemu, trochę z boku. Materiał zdążył wsiąknąć, koncertów było co niemiara, aż w końcu obaj muzycy zrobili sobie synowską przerwę i wydali albumy solowe. 1988 pokazał na „Grudzie” jak doskonały ma zmysł do tworzenia instrumentalnych, zabrudzonych pasaży, dźwiękowych podróży przez miasto tajemnicy w nocy. Piernikowski na „No Fun” zmierzył się z prozą życia, od charakterystycznego i może nawet trochę pokoleniowego singla „Trwamy” począwszy. Po przerwie przyszedł moment na ponowną konsolidację sił – „Sen” doskonale pokazuje sumę ich wcześniejszego dorobku.

W porównaniu do debiutu, drugi album wydaje się być bardziej na serio, dotyka tkanki codziennego życia „białasa” tak wyniesionego na piedestał przez Piernikowskiego. Co tu jest jawą, co snem? Piernikowski zwraca uwagę, że to „tylko sen” w „Synowskim śnie”. Sen rozumiany jako fatamorgana, z której się wróci do rzeczywistości czy to może śnienie o czymś lepszym? Niech każdy rozstrzygnie sam. Oczywiście „Orient” też na poważnie kreślił obraz codzienności, o ile jednak raczej widzę tamtem album jako wyjście na ulicę, wyważenie drzwi i ustalenie swojej pozycji, także w kategorii stylistyki, słownictwa, o tyle teraz jest to już mówienie z pewnego pułapu, bardzo skrystalizowanego. Piernikowski jak zapętlony przywołuje białasów, być może grupę penerstwa, może współczesnych flaneurów, którzy szlajają się po ulicach, a może nieustraszonych marzycieli (z podtytułu „Grudy” 1988), którzy w rzeczywistości się odnajdują, a jednak patrzą na nią trochę z boku. „Ch*j nas obchodzi co leci z góry” deklamuje w „Bluzy kangury”, po czym dalej rysuje sylwetkę białasa, ubranego w „bluzy kangury, daszki, kaptury”, wypisz wymaluj duet Syny. Współcześni blokersi, opisujący rzeczywistość, mocno ustawiając się w kontekście innych twórców:

„Syny się mogą wozić z dychą
Jak salomony lejemy z twego dicho
Jesteśmy jak salamandry
Na drzewach
Czaimy się na Twoje skarby (…)
W dupie mamy Twoje zaskrońce
Mamy jadowite węże
Nawet gdy jest jasno, kroimy Twoje fanty granty
88 – bity rembranty
Piernikowski – wersy bażanty.”

Syny ślizgają się w swoim świecie pomiędzy jawą a snem. Z jednej strony są tu obrazy dobrze znane z blokowiska, jak filmowy wręcz obecny w „Kiedyś Byliśmy Królami”:

„Z balkonu w bloku puszczam melę w dół!
Ej patrz jak leci!
Chciałeś? Masz, skurwysynu,
Ej leci Ci na twarz, skurwysynu”

znany każdemu, kto stał kiedyś na wysokim piętrze balkonu blokowiska. Z drugiej strony na owe siódme piętro wkracza coś jakby pozornie do tego świata nie pasującego jak w „Wierszach”:

„Cię widziałem wczoraj jak piszesz wiersze
Cię widziałem normalnie, na mieście
Otwieram okno –  myślę se: wywietrzę
Patrzę, a Ty na ulicy piszesz wiersze
W szkole dawali czytać wiersze –
Twoje lepsze, lżejsze niż powietrze
Się unoszą na pojebanym wietrze, te wiersze słyszę na moim siódmym piętrze.”

Traf chciał, że „Sen” wyszedł niemal równolegle z płytami Taconafide i Pro8lem. Ciężko ich nie porównywać, tyle że u Synów króluje autentyzm; to nie tworzenie fikcyjnych światów, ale zmaganie się z rzeczywistością. Poetyckie i metaforyczne, bliskie parteru, pomimo tego że często opisywane opisywana z perspektywy owego siódmego piętra, a więc może z pewnym dystansem. Duet nie koncentrują się narcystycznie na swoich osobach czy przekoloryzowanych światach. Mówią dosadnie. Ważna jest też zmiana muzyczna – 1988 tworzy bity, które nie są wypolerowane (jak wspomniane wcześniej duety), czasem wręcz ciągną się ospale niczym rzeczywistość, rozpływają się we mgle, a może nawet zyskują lekko rozimprowizowany posmak, kiedy rytm się zmienia, są nieco poszarpane i nierówne. Momentami zahaczają o syntezatorowe szlaki doby lat 80 jak w finale „Kiedyś byliśmy Królami”. Mniej jest tu dubowego rozbujania, często muzyka jest nieco połamana, ale cały czas pulsuje. Zabrudzona, ale być może bardziej przez to autentyczna, może dlatego łatka „primeshit” lepiej do niej pasuje. Odczytuję to jako coś dobrego jakościowo, prawdziwego.

Piernikowski przez lupę przygląda się rzeczywistości ze swoją specyficzną manierą. „Sen” jest w tej kwestii kwintesencją jego stylu, ale także charakterystycznego brzmienia 1988. Piernikowski jak mało kto trafnym tekstem jest w stanie opisać rzeczywistość. Konfrontuje się z rzeczywistością, a jednocześnie nie stawia się w roli buntownika; nawet kiedy zahacza o politykę, robi to na chłodno, nie gorączkuje się. Jednocześnie robi to w sposób wyszukany i przekonujący. Niby łobuz, który spaceruje ulicą, ale jednocześnie wnikliwy flâneur, outsider, a może i prowokator do rewolucji dnia codziennego. Słuchając „Nie testuj białasa” nie ma wątpliwości, że widzi rzeczywistość pesymistycznie i niezbyt różowo. Jednocześnie podkreśla znaczenie społeczności, w której jest (tak, znów białasy), braterskiej grupy, polskiego odpowiednika amerykańskiego „niggers”, którzy „trwają trwają trwają” jak rapował na solowej płycie „No Fun” rok temu. Jednocześnie dystansuje się do rapu odnosząc się do Pro8lemu, Wu-Tang Klanu czy Jay Z. „Sen” pomimo dystansów w lekko surrealistycznej otoczce czy samej konotacji tego słowa, jest bardzo realistyczny, metaforyczny, ale też dosadny i szczery w przekazie. Syny podkreślają swój barwny język, a jednocześnie kreują osobliwy obraz własnego świata, problemów, z którymi się spotykają. Blisko im do blokowiska, wyglądania z balkonu, windy, jeżdżenia nad morze. Ale też dudniącego serca, poezji i metafory. O tym mówią w tekstach. Perspektywę świetnie nakreśla już samo intro, bardzo mocny wstęp zabawne ze względu na treść, a jednocześnie pokazujące punkt wyjścia „białasowstwa” – traktowania nie do końca poważnie, z dystansem, bo ten pewnie i tak nie wie jak zrobić dym na koncercie. A jednak: tu jest pilot, tu się naciska palcem, a Syny robią BUM. Tak jest na koncertach, tak jest na tej płycie, gdzie sugestywnie konfrontują się z rzeczywistością. Bo to wielka płyta jest.

Syny, Sen, Latarnia 2018.