Michał Miegoń znany jest przede wszystkim z zespołu Kiev Office gdzie – z grubsza upraszczając – śpiewa o Gdyni – i The Shipyard. Ale jednocześnie, razem z zespołem, eksperymentuje z brzmieniem. Tyle, że nie jest to jedyny jego skład, a uzbierałoby się ich z tuzin. Miegoń na trójmiejskiej scenie jest ewenementem – z jednej strony nie wzbija się na wyżyny popularności, ale z drugiej osiąga często szczyty oryginalności. Jego język muzyczny jest specyficzny, wyjątkowy, nie łatwy i nie zawsze przyswajalny. Wielokrotnie w recenzjach jego wydawnictw albo tych przez niego produkowanych, zwracałem uwagę właśnie na sposób realizacji materiału – Miegoń działa punkowo i nie poleruje swojej muzyki, wywodzi się z garażu i nie zamierza z niego uciec, hołdując temu, co najciekawsze w dorobku trójmiejskiej (ale nie tylko) alternatywy.

„Plastic Chants” to jego kolejna eksploracja szalonych pomysłów i możliwości gitary. Tyle, że nie zwykłej gitary, bo gra tutaj na instrumencie-zabawce, preparowanym i zniekształcanym masą efektów. Przez to efektem wcale nie jest muzyka gitarowa. Miegoń bawi się brzmieniem, dźwiękiem, możliwościami tworzenia kompozycji. Wykorzystuje proste bity, które raczej są dodatkiem do muzycznych smug („Porneia) i ciekawie budują złożoną muzyczną tkankę. To muzyka lekko schizofreniczna, trochę filmowa, a trochę funkcjonująca niczym muzyczna rzeźba, chociaż żadne z tych określeń do końca jej nie defniuje. Wreszcie, to płyta pełna niepokoju i tajemnicy – z jednej strony ze względu na intrygujące, pełne przestrzeni dźwięki, a z drugiej dlatego, że co chwilę nasuwa się myśl: jak one właściwie powstały.

Tytuł wskazuje na medytacyjne i transowe pieśni – Miegoń filtruje to skojarzenie, dodając słowo „plastic”, które z jednej strony wskazuje na wykorzystane narzedzie, a z drugiej osadzając swoje transowe melodie we współczesności, także tej plastikowej. Nie usłyszymy tej muzyki w radiu, nawet na wiosenne popołudnie będzie to rzecz ciężkostrawna. Znaczące jest jednak, że nie da się obok niej przejść obojętnie. Nie wciąga od razu, warto jej dać chwilę. Brzmi jak muzyczny, groteskowy horror, ironiczna opowieść pełna grozy, quasi słuchowisko w głąb ludzkiej świadomości. Przekonuje mnie to.

Michał Miegoń, Plastic Chants, Music is the Weapon, 2018.