Pure Kafka, tajemniczy trójmiejski zespół, bardzo mocno jest zakorzeniony w psychodelicznym, pełnym przesterów graniu, masie efektów i rozmytych wokalizach. Jak wskazują tytuły utworów oraz wykorzystane w niektórych z nich wypowiedzi, to także grupa, obficie czerpiąca z popkultury (Bukowski, Huxley, Jodorovsky), przez co mocno ideologicznie zabarwia swoją muzykę. Sęk jednak w tym, że same kompozycje na “Pure Kafka” się bronią. Alien Lizard podążają tropem psychodelicznego, czasem art-rockowego grania, pełnego przestrzeni, pogłosów, ale też osobliwego i onirycznego nastroju. Pomimo, że ich kawałki mają różną długość, ciekawie się rozwijają, przyjmując trochę motoryczny i jednostajny rytm, na którym duet ciekawie buduje swoje muzyczne pomysły.

Alien Lizard potrafią snuć spokojne i melodyjne piosenki, ale nie jest im obcy gitarowy i noise-rockowy zgiełk. “Pure Kafka” czerpie z tradycji space-rocka, muzyki trochę kwaśnej, psychodelicznej. Nie narzuca się, raczej stopniowo rozkręca się niczym film drogi, czerpie z tradycyjnej gitarowej szkoły shoegaze czy częstych sprzężeń i natężenia dźwięku. W dzisiejszych czasach jednak jawi się jako coś ciekawego – może zwracającego się w kierunku tradycji, a może interesująco podejmując dyskusję z jej dorobkiem. Duet nie sili się na oryginalność, jak wiele zespołów z obszaru psychodelicznego rocka, chociaż jednocześnie grają przyjemnie i ciekawie. Przeplatające się partie gitar, prosto wykorzystanych perkusjonaliów albo narastających ścian dźwięku, świata nie zmienią, ale nie drażnią i nie męczą lapidarnością. Wprost przeciwnie – Alien Lizard jest jak bohaterowie dzieł cytowanych postaci – odludkiem, funkcjonując w swojej własnej rzeczywistości, może uciekając od natłoku popkultury. Wychodzi im to, dlatego do “Pure Kafka” chce się wracać.

Alien Lizard, Pure Kafka, wyd. własne, 2018.

Jakub Knera