Czechoslovakia od samego początku była mocno osadzona w nostalgii za dzieciństwem. Już „Made In” wskazywał wyraźne pole zainteresowań zespołu: snucie czasem absurdalnych historii z perspektywy dziecięcego pokoju. „Malimy” na tę perspektywę wskazuje już w tytule. Czechoslovakia buduje swoje utwory w ramach możliwości dosyć prostego instrumentarium, chociaż tym razem Adam Piskorz i Paweł Strzelczyk zostali wzmocnieni przez Krzysztofa Wrońskiego na perkusji. Muzyka jest przez to intensywniejsza, ale też bardziej psychodeliczna – żywa perkusja pozwala na frywolność i nieokiełznanie, których tu nie brakuje. Zespół snuje swoje czasem abstrakcyjne teksty, w których kierunek czasem wyznacza skojarzenie, a czasem rym. Efekty są nierówne – czasem zespół trafnie puentuje dziecięce albo i młodzieńcze perspektywy, czasem schodzi trochę na mieliznę. Ale „Malimy” to także wejście w dorosłość jak w otwierającej „Nocą” czy „Synu”. Wydaje się, że wtedy zespół patrzy na świat trochę poważniej, może nawet z obawą przeciwko tej dorosłości i temu wszystkiemu co może spotkać nas poza dziecięcym podwórkiem.

Czechoslovakia swój poprzedni album wydała aż pięć lat temu i była to rzecz bardzo oryginalna zarówno ze względu na warstwę muzyczną jak i na liryki. Teraz zespół częściowo podąża tamtym tropem, ale muzyka dosyć mocno się przeobraziła, niestety na niekorzyść. Brakuje mi tutaj lekkości obecnej na debiucie, gitarowy ciężar nieraz przytłacza, odwracając uwagę od sedna tego wydawnictwa, może nawet po prostu czasem męczy. Poszczególne wątki poruszane przez zespól są ciekawe, wiele kompozycyjnych rozwiązań („Prąd”) wciąga swobodą, ale razem materiał trochę się nie klei. Być może w kilku miejscach Czechoslovakia przypomina to, co działo się na gitarowej scenie psychodelicznej w Polsce dwie dekady temu, ale często te zbyt otwarte formy są na tyle rozwlekłe i przykryte zamglonymi gitarami, że nie wytrzymują napięcia w utworach, przez co raczej dekoncentrują niż przykuwają uwagę. „Made In” brzmiała kameralnie i subtelnie, była jak muzyka z pokoju i słuchana w pokoju. „Malimy” wydaje się chcieć więcej, ale forma niekoniecznie pasuje do treści, przez co ten album nie dorasta do pięt pierwszej płycie zespołu.

Czechoslovakia, Malimy, wyd. własne 2017.

Jakub Knera