Prawatt powrócił – w innym niż ostatnio składzie i po długiej przerwie. Wrócił także z inną muzyką, czego zalążek można było usłyszeć latem 2016 roku we Wrocławiu podczas rezydencji Znajomych Znad Morza w ramach Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Teraz trzon zespołu tworzy Tomek Klimkiewicz i Radek Moenert, obaj jednocześnie grają w Plikersøp, a ten pierwszy solowo powrócił z projektem Efektvol, o którym niedawni pisałem. Istotny jest też sam automat perkusyjny, na którym grają, a który został stworzony przez Jachiego, jedynego stałego członka zespołu, który jednak teraz nie występuje w nim jako muzyk.

Prawat 2.0 jest mniej ponury niż jego poprzednia inkarnacja. Od pierwszych minut czuć wyraźne inspiracje niemiecką sceną elektroniczną spod znaku Tangerine Dream czy Kraftwerk. Mieniące się syntezatory w tle i prosty, rozpędzony bit, przywołują na myśl takie albumy jak „Phaedra” czy „Autobahn”, są ciekawą zabawą z formą, a także być może improwizacją. Taka syntezatorowa, rozwijająca się elektronika ma ku temu spory potencjał i sprzyja budowaniu, długich, niekończących się utworów, w których nieustannie można modulować brzmienie i wpływać na to, co dalej się wydarzy. kompozycje, które znajdują się na „Prawatt 2.0” mieszczą się w granicach rozsądku, bo i nie ma potrzeby aby były dłuższe. W większości bazują na prostej formie i raczej postrzegam je jako ciekawe spojrzenie w przeszłość i na własne fascynacje, aniżeli próbę powiedzenia czegoś nowego. Prawatt w nowym obliczu nie jest spektakularnym powrotem, a raczej przypomnieniem o sobie i graniem muzyki, którą się lubi. Tyle i aż tyle. Jednocześnie jest to muzyka, która w dzisiejszych czasach brzmi dosyć archaicznie, a i nie jest przesadnie atrakcyjna dla słuchacza. Można z nią spojrzeć nostalgicznie w przeszłość (może stąd te kościotrupy w statku kosmicznym na okładce?), ale poza tym nie uświadczymy o wiele więcej.

Prawatt, Prawatt 2.0, Nasiono, 2017.

Jakub Knera