To był bardzo dobry rok dla trójmiejskiej muzyki. Nowe idzie od morza podsumowuje najważniejsze zjawiska minionych miesięcy oraz 20 najlepszych płyt znad morza w 2017 roku. Na początek miejsca 11-20, a do 12 stycznia codziennie będę prezentować jeden album spośród 10 czołowych wydawnictw.

Trójmiejscy artyści mają swoją dobrą passę – są regularnie obecni na polskich festiwalach, część z nich koncertuje w kraju i za granicą, grają dobre koncerty. Ale minione miesiące pokazały prawdziwy wysyp fantastycznych płyt. Stąd pomysł na tak rozległe podsumowanie w porównaniu do nieco skromniejszych jak w ubiegłych latach. Powód: jest na co zwrócić uwagę, jest co chwalić i jest co wysyłać w świat. Muzycy z trójmiasta zdobywają laury w konkursach i plebiscytach, otrzymują pozytywne recenzje w Polsce i za granicą, a – co najważniejsze – reprezentują wysoki poziom. Zapraszam do mojego przeglądu minionych miesięcy – najważniejszych zjawisk i najciekawszych płyt z 2017 roku.

[grey_box]

WYGRAJ NAJLEPSZE TRÓJMIEJSKIE PŁYTY Z 2017 ROKU[/grey_box]

1. Silna scena jazzowa

Ostatnie kilkanaście miesięcy jest ważnym punktem przełomowym w trójmiejskiej muzyce jazzowej. Po odbijającej się długim echem historii yassu z lat 90. i takich postaciach jak Mikołaj Trzaska, Leszek Możdżer, Tymon Tymański, Maciej Sikała i Jerzy Mazzol, które na tyle mocno wryły się w pamięć, że młodszym pokoleniom ciężko było się przebić i stworzyć coś bardziej sugestywnego niż akademickie granie standardów, pojawiła się nowa fala muzyków urodzonych w latach 80. i 90. To spora grupa, która reprezentuje bardzo wysoki poziom.

Symbolicznie zaczęło się w listopadzie 2016, kiedy passę zapoczątkował Kamil Piotrowicz, który ze swoim sekstetem wydał drugi już album „Popular Music” (zaraz po nim kontynuując studia magisterskie w „Rhythmic Music Conservatory” w Kopenhadze, silnym ośrodku dla polskiej młodej fali jazzowej, o której rosnącej roli pisał Bartek Chaciński). Kilka tygodni później jubileuszową, czterdziestą odsłonę Jazz Juniors w Krakowie wygrał Tomasz Chyła Quintet (recenzja), również zespół muzyków z Trójmiasta, co świetnie domknęło kilka tygodni temu Quantum Trio na Jazz Juniors w 2017, którzy również zdobyli tam Grand Prix. W międzyczasie ukazały się bardzo dobre płyty Algorhythm (recenzja), Michał Bąk Quartetto (recenzja), a także Quantum Trio (recenzja) czy fantastyczny debiut Immortal Onion (recenzja). Dwa pierwsze zespoły swoje albumy zaprezentowały w Alpaka Records, wydawnictwie, za sprawą którego muzycy postanowili zawrzeć szyki, aby promować trójmiejską scenę jazzową 

Przez wiele z tych składów przewijają się ci sami muzycy, jednak każdy z zespołów wyróżnia się wśród innych. No i najważniejsze – koncerty; mamy do czynienia z muzykami obytymi na scenie, grającymi ze starszymi kolegami (Jaskułke, Możdżer, Mazolewski) czy wręcz nestorami (Namysłowski). Sporo zmieniło poszerzenie Wydziału Dyrygentury Chóralnej, Muzyki Kościelnej, Edukacji Artystycznej i Rytmiki o słowo Jazz na końcu, co umożliwiło wielu młodym muzykom kształcenie się nad morzem. Ale być może wszystko nie zdarzyło by się gdyby nie Pub Lawendowa zlokalizowany na Głównym Mieście w Gdańsku. To tam, jeszcze do jesieni 2016 roku regularnie odbywały się AlgoJamy czyli sesje organizowane przez muzyków Algorhythmu, którzy zapraszali na nie innych młodych jazzmanów z Trójmiasta. Spotkania miały nie tylko walor muzyczny ale też społeczny – gromadziły wokół siebie słuchaczy i artystów; zaczęły budować środowisko i popyt na jego muzykę. A środowisko zaczęło pęcznieć tu nie bez powodu. Efekty widać na koncertach, na których zespoły odnajdują się znakomicie i często wypełniają całe sale. Yass może być dla nich punktem odniesienia, ale nie idą zgodnie z jego tradycją. Nie muszą się buntować, tylko budować swój własny język – niezwykle interesujący.

2. Dużo dobrych wydawnictw elektronicznych

Scena elektroniczna dawno była jednym z mocniejszych punktów tego, co dzieje się w nadmorskiej alternatywie. Miniony rok wyraźnie to podkreślił, ponieważ osoby nagrywające już od dłuższego czasu, wydały ciekawe pozycje, ale też pokazał kilka nowych nazwisk, na które warto zwrócić uwagę. Przede wszystkim był to znaczący rok dla Piotra Kalińskiego, który nagrał swój trzeci długogrający album jako Hatti Vatti (jeśli do dyskografii wliczać też nagraną przy okazji „Algebrę”). Na płycie „SZUM” (recenzja) znacznie rozwinął się w stosunku do swoich poprzednich wydawnictw, korzystał z instrumentów analogowych, ale też sampli znalezionych w archiwach NINAteki. A do koncertowej odsłony projektów zaprosił bardzo dobrych muzyków (Rafała Dutkiewicza na perkusji i Pawła Stachowiaka na syntezatorach), dzięki czemu jego muzyka w scenicznej odsłonie zyskała głębię i nowy wymiar.

Kolejne świetne wydatnictwo przygotował Rhythm Baboon (recenzja), skrojone na bardziej eksperymentalną odsłonę i wydane w Pawlaczu Perskim. Maciej Wojcieszkiewicz znany jako Stendek, po otrzymaniu Fryderyka za produkcję płyty Reni Jusis, przygotował album wydany jako LASY (recenzja) – zbieżny z wątkami poruszanymi wcześniej, ale z licznym zastępem gości m.in. MajLo czy Jackiem Prościńskim. Bardzo oryginalną w skali kraju. A skoro mowa o Prościńskim to warto czekać na dokonania tego perkusisty udzielającego się w Coldair, Sarcast czy Bubble Chamber – materiał, który regularnie prezentuje jako wh0wh0, bazujący na graniu solo na akustycznej i elektronicznej perkusji, jest bardzo obiecujący.

Kolejną solową płytę, ale pierwszą pod szyldem 1988 (recenzja) wydał Przemysław Jankowiak, połowa duetu Syny. „Gruda” to album osadzony w synowskim klimacie, tyle że – z paroma wyjątkami – instrumentalny, filmowy. Błyskotliwy popis pomysłowości i rozwój kształtowanego od wielu lat języka muzycznego. Wspomniany Hatti Vatti wydał płytę w labelu Most, w którym również zagościł gdynianin Bass Jan Other (recenzja), tworzący przyjemną dawkę elektroniki, ciekawie splatającą brzmienia syntezatorów i – jakże by inaczej – potężnego basowego brzmienia. Z tych najmniej rozpoznawalnych warto wspomnieć Dalekie (recenzja) i Twinkling (recenzja), a także kolejny album Maddening Cloud, wyłącznie internetowego i tajemniczego projektu, w którym kumulują się fascynacje elektroniką i samplami.

Last but not least, album „Krautpark” duetu Pin Park (recenzja), w którym udziela się Maciej Bączyk z nieodżałowanego Robotobiboka. Czyli popis umiejętności jak z dwóch syntezatorów EMS Synthi stworzyć osobliwą narrację, utkaną z drobiazgowych i wciągających brzmień. Druga połowa duetu to Maciej Polak, jeden z największych znawców analogowych syntezatorów. Duetu nie było mi jeszcze dane widzieć na żywo, ale podobno równie dobrze wypadają na scenie.

3. Coraz lepsze „gitarowe granie”

Trójmiasto co chwilę wypuszcza w świat zespoły gitarowe, ale poziom tego co się ukazuje nie zawsze jest wysoki – na przestrzeni minionej dekady zbyt wiele zespołów eksplorując podejście do alternatywnego rockowego grania popadało w banał albo marne kopie indie-rockowych formacji z Zachodu. W tym roku było inaczej, by wspomnieć chociażby Trupa Trupa (recenzja) czy Nagrobki (recenzja), zespoły, które swoje instrumentarium nie wykorzystują w sposób oczywisty, ale mocno zagłębiają się w kompozycję i piosenkowość.

Do zwrotek i refrenów zamiłowanie ma także zespół The Fruitcakes (recenzja), wyraźnie zainspirowany Beatlesami czy The Beach Boys, ale na drugiej płycie frapująco łączący radiowy potencjał melodii z wokalnymi harmoniami i zgranym zespołowym graniem, gdzieś z okolic Tame Impala chociaż w mniej psychodelicznej odsłonie. Nie wolno nie wspomnieć o zespole Popsysze (recenzja), którzy na swojej trzeciej płycie najbardziej odeszli w kierunku improwizacji – wyjechali do tytułowego Kopalina na Kaszubach i nagrali płytę spójną, nie przegadaną, ale nieokiełznaną, najlepszą w swojej dyskografii.

Walrus Alphabet zmienił skład i nazwę na Lastryko (recenzja), a jednocześnie porzucił math-rockowe granie na rzecz post-rockowych melodii z tekstem. Debiutancki album zespołu Królestwo (recenzja) był chwilowym objawieniem i mimo, że potem o nich ucichło to „Ćwiczenia repetytywne” są jednym z jaśniejszych punktów na trójmiejskiej mapie. Z nowymi płytami powróciły też Sautrus (recenzja) i Octopussy – ten pierwszy w ciekawej, a drugi w bardziej klasycznej odsłonie. Honor zaangażowanych tekstów obroniły tczewska Aporia (recenzja) i pokłosie grającego w latach 90. Filth of Mankind, Death Crusade (recenzja), którzy otwarcie krytykują to, co im się w społeczeństwie nie podoba i to, na co warto zwracać uwagę. Ci drudzy świetnie prezentują się także na scenie.

Zestaw zamyka post-rockowy zespół Spoiwo, który co prawda w minionym roku płyty (jeszcze) nie wydał i obiecuje ją w 2018, ale zagrali pokaźną trasę po Europie (po raz drugi) i podzielili się swoimi przemyśleniami. Warto brać przykład z konsekwencji i pomysłów na promocję. Wiele jeszcze przed nimi.

4. Gdańska Szkoła Śmierci

W konstelację wydawnictw zbiegły się w tym roku albumy tzw. gdańskiej szkoły śmierci czyli zespołów, które w swojej twórczości poruszają tematy ostateczne, z różnych perspektyw. To oczywiście umowna nazwa, która ma oddać pewien charakter muzyki, ale też tematyki tekstów czy ich nastrojowości. Temat i wydawnictwa Stefana Wesołowskiego (recenzja), Michała Jacaszka (recenzja) oraz zespołów Trupa Trupa i Nagrobki szerzej opisałem w Tygodniku Polityka.

Dwaj pierwsi przede wszystkim eksplorują wątki elektroniczne i post-klasyczne – Jacaszek w tym roku wrócił z albumem „Kwiaty” na tor poruszany przy okazji „Trenów”, tym razem w bardziej elektronicznej, ale nadal podniosłej odsłonie razem z udziałem wokalistki Hani Malarowskiej. Piosenkowe elektroniczne utwory były inspirowane XVII-wieczną poezją Roberta Herricka o przemijaniu, tęsknocie i umierającej naturze. Wesołowski z kolei hołduje w swoich kompozycjach minimalizmowi, a jego repetycje odwołują się do rytuału, wskazanego już w tytule „Rite of the End”. Płytę spowija mrok, a smyczkowe repetycje czy pojawiający się czasem wyraźniej fortepian, splata się z muzyką elektroniczną, wkraczającą w obszar post-techno albo industrialno-elektronicznego noise.

Trupa Trupa z kolei bazuje na piosenkowości bliskiej Pink Floyd za czasów Syda Barreta czy bardziej rozwiązałej odsłonie zapatrzenia w The Beatles. Jednocześnie wątki psychodeliczne nie są już u nich obecne tak jak wcześniej – to porządnie skrojone piosenki, które jednak nie zawsze są takie piosenkowe jak mogłoby się wydawać. Nagrobki z kolei jako duet wypracowali fantastyczny język za sprawą którego śpiewają o śmierci (albo i nie, kiedy nie chcą, o czym też śpiewają), a jednocześnie aktywują coraz bardziej swój zmysł kompozytorski, pomysły opakowując w sugestywne wykonanie, czasem w towarzystwie innych gości.

Warto podkreślić, że artyści spotykają się ze sporym uznaniem w kraju i za granicą. Bartek Chaciński z Polityki uznał gdańską szkołę śmierci najważniejszym zjawiskiem w polskiej muzyce w 2017 roku. Trupa Trupa za sprawą licznych recenzji począwszy od The Quietusa po Pitchfork aż po Newsweek. Stefan Wesołowski z powodu recenzji w chociażby The Wire oraz innych zagranicznych magazynów, ale też wyróżnień jak nominacja do Paszportów Polityki czy pierwszego miejsca w plebiscycie Płyta Roku Gazety Wyborczej, w której wzięło udział 40 polskich dziennikarzy. Nagrobki po raz kolejny wyprzedały nakład swojej płyty, co w polskiej alternatywnie nie jest częste. Winszuję sukcesów. A przy okazji przypominam mój cykl rozmów na temat GSŚ z Nagrobkami, Trupą Trupa, Stefanem Wesołowskim i Michałem Jacaszkiem.

5. Ważne powroty

Rok 2017 to rok powrotów. Ukazały się nowe płyty Efektvol (recenzja) i Prawatt, bliskie znanej wcześniej estetyce, ale w obu tych przypadkach nagrane w nowych, zmienionych składach, po dosyć długiej przerwie.

Najważniejszym come backiem była jednak reaktywacja duetu Mapa i kwartetu Łoskot. Motywacją dla tych pierwszych – Marcina Dymitera i Paula Wirkusa – była wspólna trasa z 2016 roku, podczas której zaczęli razem grać i tworzyć nowy materiał – zupełnie inny niż to, co znalazło się na wydanym 18 lat temu „Fudo”. „No Automatu” (recenzja) jest bardziej surowa i elektroniczna, powstała wyłącznie przy użyciu analogowego sprzętu. Album miał swoją premierę na Off Festivalu także w formie koncertowej, a potem zespół ruszył w trasę, na której zaprezentował się bardzo dobrze. Wirkus i Emiter, jako osoby wywodzące się ze sceny punkowej, zagrały właśnie punkowo, surowo i potężnie, chociaż instrumentarium wskazywałoby na co innego.

Co było motywacją dla Łoskotu, zespołu Mikołaja Trzaski, Ola Walickiego, Piotra Pawlaka i Macia Morettiego, ciężko powiedzieć – część osób koncert na Offie ocenia pozytywnie, część nie do końca. Spotkanie muzycy udokumentowali bootlegiem, który pokazuje być może trochę ciekawych wątków, ale jednak nie do końca spójnych. W każdym bądź razie niejednoznacznie przekonujących co do sensu tej reaktywacji, zwłaszcza jeśli w muzyce improwizowanej w dzisiejszym świecie dzieje się tak dużo. Czas pokaże – być może także wtedy, gdy zobaczę zespół na żywo – co wspólne granie tego kwartetu przyniesie dalej.

Reaktywacją czy raczej wspomnieniem była publikacja książki „Znajomi znad morza”, podsumowującej działalność artystów wizualnych na Pomorzu po roku 2001. Jej elementem są związki twórców z lokalną sceną muzyczną, co miałem okazję w niniejszej publikacji opisać.

6. Mało dziewczyn, mało miejsc

Miniony rok w trójmiejskiej muzyce minął bardzo pozytywnie, a jeśli jest coś na co można ponarzekać to niedobór dziewczyn w muzyce i miejsc na koncerty.

Nie znaczy to, że przedstawicielki płci pięknej nic w ostatnich miesiącach nie wydały. Wprost przeciwnie, były to wydawnictwa wyraziste i oryginalne. Ja Miron (recenzja) zaprezentowała swoją wizję elektroniki i muzyki soulowej, a The Pau (recenzja) pokazała jak wskrzesić punkową tradycję używając jedynie gitary elektrycznej i smarftona jako podkładu z bitami. Cieszy powrót Audri Jean z nieodżałowanych Destructive Daisy, która w nowym zespole, White Starlite (recenzja) eksploruje echa muzyki shoegaze. Warto wspomnieć Laboratorium Pieśni (recenzja), które po wydanej w 2016 roku płycie „Resna” po raz kolejny podjęły się interpretacji i pokazania w nowym świetle pieśni dawnych, tym razem tych zogniskowanych na tematyce śmierci, związanych z kaszubskim obyczajem pustych nocy.

W przypadku miejsc koncertowych Trójmiasto cierpi na nadmiar ogromnych przestrzeni dla kilkutysięcznej widowni jak B90, Stary Maneż czy Teatr Szekspirowski, natomiast mamy niesłychanie mało undergroundowych miejsc dla 100-200 osób, w której można by prezentować muzykę alternatywną. Intensywnie działa Kolonia Artystów, która stawia przede wszystkim na eksperyment i elektronikę. Dużo dzieje się w Teatrze Boto, w którym na tle jazzowych jam sessions, pojawiają się też ciekawe koncerty wychodzące poza ramy tego gatunku. W Gdyni okazjonalnie koncerty odbywają się w Desdemonie, a niedawno przybył Drugi Dom, ciekawe na ile stałe miejsce występów na żywo. Intensywną połowę lata zaliczyła zbudowana z kontenerów 100cznia, a nadzieję na koncerty przynosi Ziemia we Wrzeszczu, którą otworzył kolektyw odpowiedzialny za sopockie Dwie Zmiany. To jednak mało jak na tak wielka metropolię, która przez pryzmat niewielkich i kameralnych miejsc jest w sytuacji najgorszej od niemalże dwóch dekad.

7. Teledyski

Rok zwieńczyła śmierć Yacha Paszkiewicza, nazywanego ojcem chrzestnym polskiego teledysku. Chociaż jego ostatnie dzieła zostawały daleko w tyle, za tym co działo się w kraju i za granica, w swojej twórczości miał wiele znaczących prac, o których w latach 90. było głośno na całą Polskę. Yach stworzył teledyski dla takich artystów jak Kult, Hey, Budka Suflera, Bielizna, Apteka czy Maciej Maleńczuk. Wiele z nich tworzył w chałupniczych warunkach w Gdańsku, kiedy branża wideoklipów dopiero się rozwijała.

Druga kwestia to Yach Film – impreza, która już niemal trzy dekady promuje rodzime teledyski, a którą jak żadną inną udało się wypromować na całą Polskę i zrobić z niej solidną markę, dzięki czemu do dziś swoje prace przysyła na nią kilkuset twórców – od alternatywy do mainstreamu. Yachy w tym roku po raz pierwszy odbyły się w Opolu, czas pokaże jak będzie w przyszłości. W latach 90. to było ważne wydarzenie w polskim showbiznesie, potem jego ranga zaczęła opadać, także z powodów konfliktów z Miastem. Najważniejszy był jednak upór Yacha – imprezę organizował co roku, niezależnie od tego czy odbywała się w Teatrze Wybrzeże, Kinie Neptun, Mieście Aniołów, Klubie Buffet czy B90.

A skoro o teledyskach mowa to warto podkreślić, że w Trójmieście coraz więcej artystów zyskuje ciekawą artystycznie oprawę swojej muzyki. Z minionych miesięcy w pamięci utkwiły mi przede wszystkim filmy do piosenek Grzegorza Nawrockiego, The Fruitcakes, The Pau projektu LASY czy Sarcast – pomysłowe formalnie ale też treściowo. Oby tak dalej!

Poniżej prezentuję moją listę 20 najlepszych trójmiejskich płyt z 2017 roku. 

20.
Popsysze
Kopalino

Recenzja

19.
Jacaszek
Kwiaty

Recenzja

 

18.
Rhythm Baboon
Babonism

Recenzja

 

17.
Quantum Trio
Duality: Particles & Waves

Recenzja

 

16.
Columbus Duo
À temps

Recenzja

 

15.
Immortal Onion
Ocelot of Salvation

Recenzja

 

14.
Dalekie
Futurama

Recenzja

 

13.
Bass Jan Other
Washed by Waves

Recenzja

 

12.
Michał Bąk Quartetto
Quartetto

Recenzja
SŁUCHAJ

 

 

11.
Nagrobki
Granit

Recenzja

Najlepsze trójmiejskie płyty 2017

 

10.
The Fruitcakes
2

The Fruitcakes przypominają, że piosenki z wspaniałymi, pełnymi harmonii wokalami, doskonale się dzisiaj bronią. Zespół wyraźnie odnosi się do dokonań The Beatles czy Beach Boys, przede wszystkim za sprawą głosu, ale też prostych i przebojowych melodii, czasem trochę do Tame Impala, ale nie są aż tak psychodeliczni. Na albumie “2” kwartet frapująco łączy zmysł kompozytorski z urokliwymi i lirycznymi pomysłami na piosenki – teoretycznie gdzieś już to słyszeliśmy, ale zawadiackie gitary, często podbijane efektami, hipnotyzujące głosy i chórki nie trącą myszką, ale prowokują do wielokrotnego odsłuchu.

RECENZJA: The Fruitcakes „2”
♫ 
Tidal
 | „Slepless” | Dreaming My Days Away (live NInA)

9.
Remont Pomp
Pomp Power

Remont Pomp to zespół z krwi i kości, który nie podąża prostą rytmiczną ścieżką. Ich druga płyta to popis tego jak można wykorzystać instrumentarium, a także jak poszerzać jego spektrum. Grupa gra nie tylko na bębnach i perkusjonaliach, ale też kieliszkach i szklankach; łapie za wszystko co może wydawać dźwięk. Robią to w sposób nieoczywisty i wielowarstwowy – cedząc dźwięki zachowują ich selektywność i poruszają się po najróżniejszych muzycznych światach. Towarzyszy im Mikołaj Trzaska, ale raczej na drugim planie, nie jako danie główne, ale gość, który z tą wspaniałą orkiestrą pomysłowo dialoguje.

RECENZJA: Remont Pomp „Pomp Power”
♫ Tidal | Bandcamp | „Urodziny Imieniny Magdy” | „Kokon” feat. Paweł Szamburski, Michał Gorczyński & Ray Dickaty

8.
Trupa Trupa
Jolly New Songs

Trupa Trupa sukcesywnie dopracowuje swój język, a “Jolly New Songs” jest tego kolejnym popisem. Rezygnacja i muzyczny nihilizm wciąż są tutaj obecne, piosenki mają potencjał radiowy ale zawsze coś się w nich dzieje, zgrzyta, przez co nie są oczywiste. To album mniej cyrkowy niż “++” i jednocześnie mniej psychodeliczny niż “Headache”. Zespół potęgę rock’n’rolla łączy z subtelnością. Za bardzo psychodeliczni dla wielbicieli piosenek, za bardzo piosenkowi dla fanów psychodelii. Pozostają przy tym sobą, grając piosenki – nowe i ładne, ale z poskórną tajemnicą która uwiera, w którą warto wniknąć.

✎ RECENZJA: Trupa Trupa „Jolly New Songs”
♫ Tidal | Bandcamp | „To Me”

7.
Emiter
Sinus Balticus

Marcin Dymiter jako Emiter regularnie eksploruje muzyczną dźwiękosferę za pomocą nagrań terenowych. Tym razem postanowił samemu stworzyć muzyczne środowisko nadmorskie. “Sinus Balticus” nie wykorzystuje nagrań otoczenia, ale jest samodzielnie stworzone przez artystkę. Bazuje na repetycjach i mrocznych samplach, które mimowolnie przywołują na myśl podwodne głębiny albo dźwięki, które nad morzem można usłyszeć. Płyta nie odnosi się do konkretnego miejsca, ale do wszystkich obszarów nad Bałtykiem jednocześnie – to kraina wyobrażona, która wciąga, bo została stworzona bardzo pomysłowo. Fantastyczna muzyczna baśń nadmorska.

✎ RECENZJA: Emiter „Sinus Balticus”
♫ Bandcamp | „Siren”

6.
1988
Gruda

1988 jako twórca stosunkowo młody, bardzo szybko wyszlifował swój styl, pomimo że jeszcze jako Etamski lawirował między stylistykami, nagrywał muzykę bardzo zróżnicowaną. Na “Grudzie” pozostaje wierny fascynacjom w instrumentalnym hip hopie i ciekawie prowadzi wątki poruszone już z duetem Syny. Wokale pobrzmiewają tu czasem jako echo, ale materiał to przede wszystkim popis umiejętności klejenia bitów i onirycznych syntezatorowych smug. To wręcz filmowa płyta, o wartkiej akcji, plastyczna, po brzegi wypełniona pomysłami. Psychodeliczna i wciągająca, osobista i komunikatywna wypowiedź.

✎ RECENZJA: 1988 „Gruda
♫ Tidal | Bandcamp | „W Twoich oczach” feat. Piernikowski | „Tajemnica i melancholia ulicy”

5.
Hatti Vatti
SZUM

Piotr Kaliński w swoim dorobku ma już 18 wydawnictw (w większości winylowych), ale nie spoczął na laurach. “Szum”, na którym korzysta zarówno z sampli jak i brzmienia instrumentów analogowych, jest nowym rozdziałem w jego twórczości. Liczne elementy, z których korzysta, kumulują się w retrofuturystyczną opowieść, którą wypełnia nostalgia, ale jest na wskroś współczesna. Proste repetycje uzupełnia ciekawymi brzmieniami i pomysłami, tworząc amalgamat dźwięków, utrzymanych w wielowątkowym transie, a jednocześnie pełnym przestrzeni i dopracowanego, muzycznego szlifu.

✎ RECENZJA: Hatti Vatti „Szum”
♫ Tidal | „Hero/in” | Hatti Vatti SZUM (live NInA)

 

4.
Algorhythm
Mandala

Algorhythm zrobił krok naprzód w porównaniu do “Segments”, swojej pierwszej płyty. “Mandala” jest bardziej zróżnicowana, a także ukazuje zespół funkcjonujący w pełni, jako zwarty konglomerat silnych osobowości. Kwintet jest pulsującym organizmem, który prezentuje różne oblicza, polirytmiczne warstwy, zróżnicowane metrum i dynamikę. Wydawałoby się, że pewny już kierunek potrafi także diametralnie zmienić, szlifować i lawirować między pomysłami. Kompozycje to twórczość duetu kompozytorskiego, ale ich opracowanie to efekt pracy zespołowej, która regularnie ewoluuje, ukazując, że ten skład ma wiele do powiedzenia.

✎ RECENZJA: Algorhythm „Mandala”
 Bandcamp | Tidal | „Taco Taco”

3.
Pin Park
Krautpark

Pin Park nie gra krautrocka w jego tradycyjnym rozumieniu. Duet Bączyk-Polak stawiają na detal i stopniowo rozwijane struktury za pomocą syntezatorów EMS Synthi. Muzycy tworzą wibrujące i rozwijające się kompozycje, w których tam samo jak ogólna struktura ważny jest detal i delikatne brzmienie. Budują małe struktury, muzykę która nie epatuje i nie przygniata, ale wymaga aby w nią wniknąć. Tli się zawadiacko i pokazuje kreatywność obu twórców, którzy działają w myśl zasady “minimum środków – maksimum pomysłów”, dzięki czemu “Krautpark” brzmi jednocześnie potężnie i bardzo oryginalnie.

✎ RECENZJA: Pin Park „Krautpark”
 Bandcamp | „Krautpark” | Pin Park (live at Znajomi Znajomych)

2.
Tomasz Chyła Quintet
Eternal Entropy

Chociaż skład Tomasz Chyła Quintet wywodzi się ze środowiska jazzowego, “Eternal Entropy” jest połączeniem różnych elementów – folku, muzyki tradycyjnej czy współczesnej. Przez skład przewija się 4/5 zespołu Algorhythm, ale ślad lidera – skrzypka – jest tu odczuwalny bardzo mocno. Chyła odwołuje się do dorobku Zbigniewa Seiferta, znanego polskiego skrzypka jazzowego, ale często gra z rockowym zacięciem. Pełno tu pomysłów, zwartych kompozycji, ale też swobody dzięki czemu cały ten materiał brzmi doskonale i świeżo, na wskroś współcześnie i ożywczo.

✎ RECENZJA: Tomasz Chyła Quintet „Eternal Entropy”
 Tidal | „Midnight Express” | „Bi Bi, Synku Bi”

1.
Stefan Wesołowski
Rite of the End

Stefan Wesołowski na “Rite of the End” skumulował wątki obecne wcześniej w jego muzyce, a także twórczości do filmów i spektakli. Ten album łączy fascynacje do repetycji i minimalizmu z poszukiwaniem brzmienia na polu instrumentów akustycznych i elektroniki. Mroczny i romantyczny materiał nie napawa optymizmem, ale to skrupulatnie zbudowana, wyczerpująca opowieść, która wiedzie przez meandry rytuału, pogrążonego w miarowej mantrze, zawierającej w sobie podskórny niepokój i tajemnicę, zbudowane na styku różnych estetyk, które brzmią tu spójnie i szalenie przekonująco.

✎ RECENZJA: Stefan Wesołowski „Rite of the End”
 Tidal | Bandcamp | Wywiad po nominacji do Paszportów Polityki

 

 

Jakub Knera