Poza zawodowo grającymi zespołami, organizowanie europejskich tras koncertowych wśród polskich grup nie tylko nie jest czymś powszechnym ale wręcz rzadko spotykanym. Gdańskie Spoiwo we wrześniu pojechało na trasę po Europie, a dziś opowiadają jak ją zorganizowali, jakie stały przed nimi przeszkody, jak ją promowali, a także czy cokolwiek na niej zarobili.

O ile pojedyncze występu na festiwalach poza Polską są czymś w miarę często spotykanym, o tyle regularne trasy koncertowe to dla rodzimych zespołów rzadkość. Pomijając wielkie nazwiska i muzyków, którzy zawodowo zajmują się graniem, amatorskie zespoły, niezależnie od stażu, albo mają spory problem z graniem serii koncertów w Europie albo w ogóle nie próbują ich zorganizować. Jak kontaktować się z przedstawicielami klubów? Jak promować wydarzenia? Jakie problemy pojawiają się na trasie? W jakich miejscach grać? Jak przygotować się do podróży? Gdański zespół Spoiwo opowiada, jak po raz drugi samodzielnie zorganizowali trasę koncertową po Europie – bez pomocy agencji koncertowych, bez wielkiej promocji i ogromnego budżetu. Być może zainspirują inne zespoły do kolejnych działań, a niedowiarkom pokażą, że granie poza Polską jest możliwe. O jesiennej trasie opowiada Piotr Gierzyński oraz Krzysztof Zaczyński:

Pomysł na trasę koncertową

Każda trasa wymaga pewnego „umocowania”, czyli wydarzenia, wokół którego zaczynasz kreślić jej kształt. W naszym wypadku były to zaproszenia na festiwale. W 2016 roku na belgijski Dunk! festival, czyli jeden z najważniejszych festiwali dla muzyki post-rockowej w Europie, a w tym roku na niemiecki Deaf Row Fest. Mając już konkretną datę festiwalu jesteś w stanie obudować wokół niej trasę. Nasza pierwsza dłuższa trasa zagraniczna obejmowała 5 państw – Niemcy, Belgię, Holandię, Litwę i Słowację. Przy aktualnej zależało nam bardzo na tym, aby możliwie jak najszerzej nakreślić jej zakres, tak, abyśmy mogli uzyskać jak najwięcej informacji o różnorodnych scenach i sprawdzić warunki w nowych państwach, a także poszerzyć siatkę klubów z którymi udało nam się nawiązać relacje. Tym razem prócz Słowacji, Austrii, Niemiec, Belgii i Holandii zagraliśmy dwa koncerty we Francji, jeden w Szwajcarii i jeden we Włoszech.

Jesienna trasa koncertowa Spoiwo

Szukanie klubów

Znalezienie miejsc, w których można zagrać, nie było łatwe. Cały proces jest długi i mozolny. Zaczęliśmy kontaktować się z klubami już w listopadzie 2016 roku, czyli na 10 miesięcy przed trasą. Pierwszą rzeczą, którą musisz zrobić to swoiste wejście w strukturę koncertową danego miasta. Należy znaleźć kluby, które profilowo pasowałyby do tego, co robimy, potem odszukać zespoły, które mogłyby pełnić rolę suportów, a także promotorów, którzy chcieliby wyprodukować koncerty.

Trzeba zwracać uwagę na mnóstwo szczegółów – jakie zespoły grały wcześniej w tych klubach, jaka była frekwencja, ile mieszkańców ma miasto i jaki jest jego potencjał koncertowy, jak mocna jest lokalna scena, jak skuteczni są lokalni promotorzy, jakie są standardowe ceny za bilety i masa innych czynników. W momencie, gdy masz już rozeznanie w mieście, rozpoczyna się proces kontaktowania ze organizatorami. Z jednej strony wysyłasz maile, z drugiej wiadomości przez facebook. Wbrew pozorom ważne jest również, żeby dowiedzieć się jaka jest specyfika kraju pod tym względem. W niektórych krajach nikt nie odpowie na maila, a przez facebooka załatwisz koncert bez problemu, w innych jest zupełnie odwrotnie.

Łącznie wysyłamy setki wiadomości, z czego uzyskujemy odpowiedź od 10% adresatów, a zaledwie kilka prób kontaktu kończy się realizacją koncertem. Im wyższy jest „status” miasta i im bardziej jest nasycone koncertami, tym trudniej je zorganizować. Na samym szczycie są stolice państw zachodnich. Zabookowanie koncertu w Paryżu, Amsterdamie, Rzymie czy Berlinie stanowi największe wyzwanie. Łatwiej pod tym względem jest w mniejszych miastach, gdzie – paradoksalnie – kluby są lepiej wyposażone, lepiej zaadaptowane na potrzeby koncertowe i całość odbywa się na lepszych warunkach. Przy bookowaniu każdej trasy staramy się, aby w komunikacji uczestniczyło jak najmniej osób, tak, aby przebiegała możliwie jak najsprawniej i najszybciej. Trasami zagranicznymi zajmuje się Piotrek, ale w razie potrzeby obowiązki są przydzielane innym osobom. Aktywnie w tej materii działa również Simona i Krzysiek.

W drodze na koncert wśród Alp

W podróży

Przed każdą trasą robi się tak zwany routing, czyli określenie miejsca i daty każdego z koncertów na trasie. W idealnym wariancie zabookowana trasa wygląda tak jak na pierwszym routingu, ale realnie bardzo trudno jest to osiągnąć. Jedna z zasad, którą staramy się kierować nakreślając routing, to dystanse pomiędzy kolejnymi miastami. Ponieważ sami prowadzimy busa, a kierowców jest tylko dwóch, staramy się, aby możliwie nie przekraczać 400-500 kilometrów dziennie. Zdarzają się jednak takie sytuacje, gdy ktoś z promotorów nie wywiąże się ze swoich obowiązków i trzeba wprowadzać zmianę w ostatniej chwili. Na tej trasie mieliśmy tak z promotorem z Włoch, który miał nam pomóc z trzema koncertami w tym kraju, a ostatecznie zrobił jeden i to w dniu niezgodnym z planem trasy. Musieliśmy więc jak najszybciej „zapchać dziury” i ostatecznie jechaliśmy ponad 700 km z Włoch do Szwajcarii. W dodatku w niektórych państwach europejskich jak chociażby we Włoszech koncerty headlinerów zaczynają się około godz. 23-24; z kolei raz w Niemczech weszliśmy na scenę około 1:30. Czasu na sen pozostaje niewiele, a jak wiadomo, im kierowcy mniej śpią, tym bardziej ryzykowna staje się podróż. Tym samym bardzo ważne staje się przeprowadzenie tzw. „zwijki” po koncercie – jak najszybszego zapakowania sprzętu do busa przy jednoczesnej sprzedaży mercha (płyt, koszulek, toreb, itp.). To drugie jest wyjątkowo ważne, bo zysk ze sprzedaży stanowi czasami nawet 40 procent dochodu z całej trasy. Dlatego po koncercie dwie osoby z zespołu idą „na mercha”, a trzy w tym samym czasie pakują sprzęt. Duch „zrób-to-sam” jest u nas widoczny na każdym kroku,  jednocześnie jednak nie wyklucza on profesjonalnego działania. Booking tej trasy pomimo tego, że był czasochłonny i trudny ze względu na jej zasięg, był zamknięty z dużym wyprzedzeniem. Wydarzenia koncertów na facebooku były już założne na dwa miesiące przed trasą, a to one są gwarantem oficjalnej informacji o tym, że przyjedziemy w dane miejsce. Jak na metodę DIY, wskazuje to na niezłą organizację pracy.

Postój w Szwajcarii

Promocja na obcym terytorium

Odpowiedź na to jak wiele osób przyjdzie na nasze koncerty w dużej mierze zależy od jakości i skuteczności działań promocyjnych. Jeżeli na miejscu jest sprawnie działający promotor, sytuacja jest ułatwiona. Niezależnie od tego i tak wychodzimy z założenia, że rzeczywisty ciężar działań promocyjnych spoczywa na barkach zespołu. Z jednej strony chcemy być lojalni wobec osób, które nas zapraszają i tym samym dać wyraz tego, że działamy na rzecz wspólnego dobra. Z drugiej strony, dla własnej satysfakcji, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi. Chcemy maksymalnie wykorzystać każdą okazję koncertową i dotrzeć do jak największej liczby osób. Ta świadomość towarzyszy nam prawie od samego początku. Jedynie w 2014 roku, podczas naszej pierwszej polskiej mini-trasy, założyliśmy błędnie, że pod kątem promocyjnym „jakoś to będzie”, tylko po to by przekonać się, że takie podejście daje bardzo przeciętne rezultaty, a te nas nie satysfakcjonują.

Media społecznościowe, w szczególności Facebook, są kluczowe w działaniach promocyjnych. Dostarczają narzędzi, dzięki którym możesz dotrzeć zarówno do osób, które znają naszą twórczość i wystarczy im tylko informacja o dacie i miejscu koncertu, jak i osób dla, których jesteś nowością i mogą być potencjalnie zainteresowane. Jeśli operujesz tymi narzędziami sprawnie, a Twoje działania nie sprowadzają się tylko do umieszczenia postu z informacją o koncercie, to masz szansę na to, aby realnie wpłynąć na frekwencję na swoim koncercie.

Przy okazji tej trasy współpracowaliśmy również z dwoma dużymi portalami post-rockowymi, o międzynarodowym zasięgu. To była przemyślana, przygotowana wcześniej kampania promocyjna, która odbywała się na kilku platformach społecznościowych. Przyniosło to dobre rezultaty przy stosunkowo niewielkim nakładzie finansowym.

Próba w w klubie Ebullition w Szwajcarii.

Miejsca, w których graliśmy

Przestrzenie, w których gościmy podczas trasy, są bardzo zróżnicowane, tak jak i warunki koncertowe. Niewielkie gabarytowo lokale, mogą mieć bogatą historie i niemal legendarny status. Z pewnością takim miejscem jest KAPU, w austriackim Linz, gdzie w 1989 roku grała Nirvana (https://www.youtube.com/watch?v=u2xfhqg72ZA) pięć miesięcy po wydaniu „Bleach”. Wtedy na ich koncercie była garstka ludzi. W Den Bosch w Holandii znajduje się Willem Twee, gdzie kiedyś mieściła się fabryka cygar, a obecnie świetnie funkcjonujący klub, w którym występował The Offspring lub bliższe naszym klimatom Mono i GIAA. W Paryżu – gdzie próbowaliśmy zabookować koncert od 2 lat – graliśmy w legendarnym Le Klub – ulokowanym w samym centrum, tuż przy Sekwanie. Zazwyczaj graliśmy za ustaloną z góry stawkę, a oni zaproponowali nam podział wpływów z bramki między zespół i organizatora, z zastrzeżeniem, że po przekroczeniu określonego progu frekwencji otrzymamy znaczny bonus. Dzięki bardzo intensywnym działaniom promocyjnym, przekroczyliśmy wspomniany próg, a organizator docenił nasz koncert i frekwencję (około 90 osób).

Fenomenem jest klub, który odwiedziliśmy w niewielkiej szwajcarskiej miejscowości Bulle, w której mieszka 20 tys. mieszkańców. Stare kino zostało tam zaadaptowane na salę koncertową z nagłośnieniem, które znajdziemy tylko w niektórych topowych polskich klubach. Warunki techniczne robiły wrażenie, ale to sposób, w jaki zostaliśmy przyjęci, czyni to miejsce absolutnie niezwykłym. Przyjechaliśmy spóźnieni z powodu problemów, spodziewaliśmy się więc, że w klubie będzie nerwowa atmosfera, tymczasem od progu przywitała nas entuzjastyczna i świetnie przygotowana ekipa techniczna, z której pomocą błyskawicznie rozłożyliśmy się na scenie. Nieczęsto, a właściwie nigdy do tej pory nie zdarzyła się sytuacja, w której klubowy akustyk rzuca tytułami twoich utworów, bo wcześniej je przesłuchał i od początku wie, jakie brzmienie chcesz uzyskać.

Koncert w Bratysławie

W niedoczasie

Podczas podróży najtrudniejszych jest pięć rzeczy: głód, niewyspanie, chroniczny brak czasu i związana z tym presja, jak uda się koncert i słabnąca odporność fizyczna. Koncerty warunkują wszelkie aktywności i rytm dnia. Najważniejsze – to być na czas, aby w ustalonych godzinach wypakować sprzęt i zrobić właściwy soundcheck. Od tego zależy komfort i jakość koncertu. Najczęściej funkcjonujesz w niedoczasie, więc musisz z czegoś zrezygnować: jeśli jesz, to w pośpiechu, więc fast food albo robisz kanapki na tylnym siedzeniu już w czasie jazdy. Ciepły posiłek zjadasz po soundchecku, zazwyczaj jak jest już zimny. Czasu na zwiedzanie miasta nie ma, chyba, że zza szyby busa. Jeśli prowadzisz busa, starasz się nie skracać snu, choć i to nie zawsze jest możliwe. Ponieważ poruszamy się w klimacie zrób-to-sam,  to z noclegami bywa różnie. Niemal zawsze organizator „zapewnia nocleg”, co jednak daje szerokie pole do interpretacji. Podczas tej trasy oscylowaliśmy między podłogą w remontowanym mieszkaniu,  gdzie o 4 nad ranem wszyscy oprócz nas chcą imprezować i hotelem z widokiem na Alpy. Zdarzają się luźniejsze dni, kiedy można złapać oddech – zjeść, odespać lub pozwiedzać miasto, w którym jesteśmy. Logistykę również ogarniamy sami, co oznacza, że sami wynajmujemy i prowadzimy busa. Prawo jazdy mają 2 osoby. W takich warunkach łatwiej również o jakieś tarcia wewnętrzne między członkami zespołu, ale staramy się na bieżąco rozwiązywać wszelkie konflikty. Mimo tego, że znamy się od lat, ciągle uczymy się wewnętrznej komunikacji. Pięć osób, to pięć różnych potrzeb. Remedium na wszystkie problemy jest dobrze zagrany koncert.

Zdjęcia polaroid z jesiennej trasy Spoiwa

Przyszłość

Po każdej trasie robimy podsumowanie – analizujemy ją z perspektywy finansowej, routingu, walorów koncertowych klubów, skuteczności promotorów i kwestii socjalnych – noclegów, cateringu itp. Tym samym dzielimy sobie miejsca na te, do których chętnie wrócimy i te, które będziemy omijać. Tworzymy bazę klubów, z którymi staramy się być w kontakcie i de facto metodą DIY tworzymy dla siebie swoją własną agencję bookingową. Jednocześnie obserwujemy inne zespoły, które korzystają z zewnętrzych agencji – często te o podobnej pozycji na scenie co my, grają w gorszych miejscach i za gorsze stawki. Bookerowi często nie zależy, gdzie gra zespół i na jakich warunkach – po prostu wywiązuje się z umowy w ramach której miał w określonym dniu zabookować koncert w danym mieście. Wywiązuje się z tego, zgarnie swoją prowizję, zespół jest zadowolony bo ma koncert. Wiele grup amatorskich, z którymi rozmawiamy, jest bardzo zadowolonych gdy uda nie dołożyć finansowo do trasy, wyjść na zero. Nam już od dłuższego czasu – dzięki temu, że cały nakład pracy spoczywa na nas – udaje się przywozić solidne sumy z tras zagranicznych. To swoisty start-up – pieniądze, które zarobimy są inwestowane w zespół.

W tym momencie najlepszą dla nas inwestycją będzie wydanie drugiej płyty. Pracujemy nad materiałem już od jakiegoś czasu, ale jest nam dużo trudniej niż w przypadku pierwszej płyty, która wyszła bardzo naturalnie. Chcemy opuścić strefę komfortu i przemieścić się z naszą muzyką zdecydowanie dalej od post-rocka a bliżej muzyki elektronicznej. Wymaga to jednak przedefiniowania całego sposoby komponowania, innego użycia dotychczasowych środków i nauczenia się nowych. Powoli jednak wchodzimy na dobrą drogę – nowe wydawnictwo ukaże się w przyszłym roku.

Z Piotrem Gierzyńskim i Krzysztofem Zaczyńskim z zespołu Spoiwo rozmawiał Jakub Knera.