To drugi album Fruitcakes, chociaż w kilku miejscach w internecie czytałem jego zapowiedzi sugerujące, że to debiut. Dlatego warto podkreślić: to nie debiut, ale drugi album. Dlaczego to ważne? Bo słychać rozwój, który przecież nie zawsze udaje się osiągnąć od razu (a w zasadzie rzadko kiedy). The Fruitcakes brzmią bardzo dobrze, a ich kompozycje wpadają w ucho mimowolnie i nuci się je pod nosem. Zespół hołduje muzyce doby lat 60., a odwołania do The Beatles czy Beach Boys nasuwają się same. Ale słuchając “2” kolejny raz nie mam poczucia, że to powtarzalne granie na tę samą modłę. Owszem, konotacje może i są dosyć bliskie, ale tak samo robi chociażby Tame Impala, którzy garściami czerpią z dorobku muzyki rock’n’rollowej i ukazują ją w nowym, ciekawym świetle. Z The Fruitcakes jest podobnie, teoretycznie trudno pozbyć się wrażenia, że gdzieś już to słyszeliśmy – od zawadiackich gitar, nie raz podbijanych efektami, rozśpiewanych chórków czy hipnotyzujących wokali – ale zespół ma swój charakter. To ostatnie jest tym bardziej znaczące, że śpiewają tu wszyscy, najczęściej w chórkach. Może i czasem brzmi to staroświecko, ale z jakim wdziękiem! Niewątpliwy wpływ miał na to fakt nagrywania płyty analogowo w studiu im. Adama Mickiewicza pod okiem Macieja Cieślaka z nieodżałowanej Ścianki. Wokalnie słyszę podobieństwa w fascynacjach z Trupa Trupa – The Fruitcakes jest kolejnym zespołem, który ciekawie wskrzesza tradycję chociaż w odmienny sposób. To muzyka beztroska, wakacyjna, ale ciekawa także jesienią. Przyznaję, że do takiego grania podchodzę z dystansem i tak też było w przypadku debiutu tego kwartetu, ale “2” pokazuje, że to zespół z pomysłem i smykałką do fantastycznych melodii i konwertowania tradycji rock’n’rolla na swój sposób. Są pod wpływem muzyki z tamtych lat, ale nie mają potrzeby imitowania; grając ją po swojemu.

The Fruitcakes, 2, Let’s Hope Aliens Are Vegan Records/[PIAS] Poland and Eastern Europe 2017.

Jakub Knera