Pemë to projekt Karola Ptacha i Wiktora Kurca, którzy kiedyś tworzyli zespół Traffic Jam. Pod nowym szyldem funkcjonują już od dłuższego czasu – ponad dwa lata temu byłem na ich koncercie w oliwskim Domu Zarazy. Wtedy nie do końca mnie przekonali, być może dlatego, że ich muzykę niekoniecznie w interesujący sposób można przełożyć na wykonanie sceniczne. “Wooded Ghost” jest ich pierwszym pełnowymiarowym albumem, który trwa nieco ponad pół godziny i jest ciekawą prezentacją inspiracji ambientem i dub techno. Nasuwają się skojarzenia z Dat Rayon, który penetruje podobne obszary, jednak muzyka Pemë jest bardziej rytmiczna, transowa, a sprzyjają temu bardzo długie kompozycje. Poszczególne utwory zazwyczaj rozwijają się stopniowo – syntezatorowe ambientowe tła nadają im przestrzeni, natomiast pierwszoplanowe bity podbijają tempo ich muzyki. “Wooded Ghost” to nieustający popis pulsacji i chłodnej elektroniki, stopniowo przechodzących transformację utworów i gęstej, klubowej atmosfery. Nie jest to muzyka złożona i skomplikowana, chociaż przyjmuje ciekawą formę – narasta, stopniowo przytłacza, a wyrazisty bit nadaje jej quasi-techniczny ton. Czasem od bitu się zaczyna – jak w tytułowym utworze, kiedy bardziej melodyjne i basowe warstwy wyłaniają się nieśmiało zza warstwy rytmicznej. Podobnie jest z finałowym “Plant Capsule”, będącym bardziej abstrakcyjną wariacją na temat muzyki techno, jednocześnie wyciszoną i lekko oddaloną. Pemë tworzy swoistą odmianę ambientu – muzyki nie absorbującej, funkcjonującej w tle, ale silnie zakorzenionej w dubowym rozbujaniu i pulsacji techno. Ciężko powiedzieć, że zaskakuje i zapada w pamięć – to raczej album o ciekawej atmosferze i skrupulatnie składanych wątkach, które układają się w ciekawą całość.

Pemë, Wooded Ghost, Etoka 2017.

Jakub Knera