Traf chciał, że Immortal Onion wydali płytę w tym samym roku, w którym w samym tylko Trójmieście ukazały się tak rewelacyjne albumy jak “Mandala” zespołu Algorhythm czy świetny album “Eternal Entropy” Tomasz Chyła Quintet. Porównania nasuną się same, warto jednak pamiętać, że muzycy wymienionych tu składów mają o wiele większy bagaż doświadczeń niż autorzy „Ocelot of Salvation”. Immortal Onion miałem już okazję widzieć na żywo i pomimo młodego wieku są to muzycy, którzy na scenie czują się pewnie i tak właśnie grają. Ten koncertowy charakter zachowali na „Ocelot of Salvation”. Płyta, powstała w tym samym, wspaniałym Monochrome Studio co album Algorhythmu i została zarejestrowana na setkę. Wszystko co słychać powstało tu i teraz, a nie w wyniku doklejania ścieżek poszczególnych instrumentów w procesie postprodukcji. Tomir Śpiołek, Ziemowit Klimek i Wojtek Warmijak brzmią dostojnie, a jednocześnie grają z werwą. Bardzo filmowo, przez co blisko im do zespołów ze sceny skandynawskiej pokroju Esbjorn Svensson Trio. Świetnie uwodzi pianino Śpiołka, które nie służy popisom czy zgrabnym solówkom, ale przez niemal cały czas buduje przestrzenne brzmienie zespołu, stając się niemal jego najbardziej wyrazistym elementem. Sekcja rytmiczna nie pozostaje jednak dłużna – perkusjonalia niejednokrotnie zaskakują zmianami rytmu, mieszaniem wątków, a Ziemowit Klimek sięga na zmianę po kontrabas i gitarę basową. Całość dobrze podbija ciepłe brzmienie materiału. W efekcie dostajemy album wysublimowany, a jednak pełen młodzieńczej energii. Przemyślany i dopracowany w detalach, a jednocześnie daleki od klasycznego spojrzenia na jazz. Najważniejszy wydaje się tu nastrój, który Immortal Onion fascynująco buduje, zmienia, cały czas tworząc wciągającą, filmową atmosferę.

Immortal Onion, Ocelot of Salvation, Requiem Records, 2017.

Jakub Knera